Będziesz
na meczu z Koroną? - spytał kilka dni temu kumpel. Raczej nie –
wiesz, że nie chodzę na Rejów. Pierdolisz bzdury – jak jesteś
kibicem Granatu i nie ma cię na Koronie – znaczy, że nie żyjesz
– wypalił mi w odpowiedzi.
Bo
jest taki mecz gdy wcześniejsze zobowiązania nie obowiązują. I
taki mecz był w sobotę. Byłem, widziałem zwycięstwo mojego
Granaciku, a dla takich chwil jest się właśnie kibicem. I w takich
chwilach każdy z nas wie, co tak naprawdę w tym kibicowskim życiu
się liczy. Liczy się tylko GRANAT.
Dlaczego
nie lubimy Korony? Ktoś napisał przed kilkoma dniami, że to
niechęć jeszcze z lat dziewięćdziesiątych. Ja bym polemizował i
to ostro. Pamiętam mecze z końcówki lat osiemdziesiątych i zawsze
było gorąco. A i wcześniej też pewnie miło nie było, ale tego
to już nie pamiętam. Oczywiście wcześniej to znaczy po 1973, bo
wcześniej Korony na świecie nie było. Ciekawa sprawa – mają w
tym roku 40. rocznicę istnienia. Łatwo policzyć – jak nasz
Granacik miał 40 lat – ich nawet jeszcze nie było. Więc jak
widzę, że ktoś w internecie pisze, że mamy kompleks Korony, to
zawsze proponuję: pierdolnij się w łeb gówniarzu – co ty wiesz
o tradycji?
Jakie
były dawniej mecze z Koroną? Nie pamiętam nudnych. Zawsze
naprzeciwko siebie wychodziło 22 wojowników. To były wojny na
trybunach i wojny na boisku. To zawsze były mecze gdzie wychodziło
się grać w piłkę. Nienawiść podsycał fakt, że obydwa zespoły
walczyły o palmę pierwszeństwa i w lidze i w województwie.
Kilka
meczów mam jeszcze dobrze w pamięci. Pierwszy pod koniec lat
80-tych, mecz, o którym wtedy było głośno. Walcząca o awans
Korona potrzebowała punktów w Skarżysku, ale na Rejowie o punkty
było trudno. Bardzo trudno. Z opowieści byłych zawodników i
trenerów słyszałem, że Korona zaproponowała konkretną stawkę
za zwycięstwo. Zawodnicy Granatu wyśmiali tę propozycje i podali
swoją cenę, znowu nie do przyjęcia dla gości. Podobno goście
trzasnęli drzwiami i hasłem: my ten mecz z wami wygramy. Na boisku
rzeczywiście szybko zdobyli prowadzenie, ale Granat jeszcze szybciej
wyrównał i do przerwy tak cisnął, że kolejne bramki po przerwie
wydawały się kwestią czasu. Koronie awans uciekał, chyba
wiedzieli, że tego meczu nie wygrają. Chcieli się jeszcze
targować, ale cena była podana wcześniej. Podobno do pudełka po
butach poszła składka nie tylko pieniężna, podobno niektórzy
wrzucili tam też swoje obrączki, sygnety czy łańcuszki.
Transakcja doszła do skutku i haniebnie przegraliśmy ten mecz 1:4.
Pamiętam tłum kibiców, który zgromadził się wtedy pod domkiem
klubowym. Pamiętam okrzyki, gdzie sprzedawczyki i złodzieje były
tymi z łagodniejszych. Pierwszy raz miałem okazję poznać
działanie gazu łzawiącego, który w tłum wrzuciła jeszcze
milicja. Wiele osób odwróciło się wtedy od Granatu. To był mecz
z gatunku tych nie do odpuszczenia. Dla kogoś jednak ważniejsze
były pieniądze.
Rok
później, jeszcze w cieniu poprzedniego meczu gładko przegraliśmy
0:3, a mecz ten zapamiętałem z tego, że było na nim dosłownie
kilkunastu kibiców gości, choć na poprzednim było ich spokojnie z
półtorej setki. Po meczu, co dzisiaj może wydawać się dziwne,
milicja wyprowadziła ich poza stadion... i odjechała. Na efekty nie
trzeba było długo czekać. Mniej więcej ze stawideł koło
dzisiejszej Myśliwskiej oglądałem z kumplem jak nasi kibice
dorwali gości już na wysokości tego starego pieca. Walka była
mocno jednostronna, zwłaszcza, że naszych było gdzieś z pięć
razy więcej.
Z
tych pamiętnych meczów jeszcze chodzą mi po głowie dwa
zwycięskie. Pierwszy to ten z jedyną bramką Jarka Kotwicy prosto z
rożnego i gdzieś tak w 92 minucie, gdzie o mało nie zostałem
stratowany tłumem kibiców walących na ogrodzenie w szale radości.
Nauczony tym faktem zawsze później przy golu Granatu biegłem
przezornie po ławkach w dół w kierunku ogrodzenia.
Drugi
mecz był o tyle ciekawy, że bardzo szybko strzeliliśmy dwa gole,
najpierw Bilu po pięknej główce w długi róg, a chwilę później
Maniek Siudek. I emocji piłkarskich było by wtedy na tyle. Za to
straciliśmy wtedy w głupi sposób flagę, którą zakosił nam
chyba z dziesięcioletni chłopaczek udający dziecko do podawania
piłek.
O
tym, że Koronie w Skarżysku nigdy nie było łatwo świadczył też
ostatni mecz pomiędzy tymi drużynami w sezonie bodajże 96/97.
Pewnie krocząca po awans Korona została zatrzymana w Skarżysku
przez słaby wtedy, ale ambitny zespół Granatu. Wynik był remisowy
2:2, jedną z bramek zdobył wtedy mój kolega z zespołu juniorów –
Jarek Pacek, zresztą była to jego premierowa bramka w pierwszej
drużynie.
Jedyne
zwycięstwo w Kielcach jakie pamiętam, to w pucharze, po bramce
bodajże Marcina Jastrzębia w przedostatniej minucie dogrywki.
Pamiętam z gazet, bo akurat podróż na ten mecz zakończyliśmy w
Suchedniowie.
Kilka
lat temu graliśmy z rezerwami, ale też nie udało się wygrać.
Ile
to już lat czekałem na zwycięstwo z Koroną? Siedemnaście na
pewno, a może i więcej...
Ale
nadszedł dzień 14 września 2013 roku i znów stawiłem się na
Rejowie wierząc, że to teraz. I znów był to mecz walki. Znów dwa
zespoły wyszły grać w piłkę. I ta 88 minuta. I znów pobiegłem
w dół, po ławkach, na ogrodzenie, bo tak mam zapisane w
granaciarskich genach. Dziękuję.
Jeśli
piłkarze dali z siebie 100%, to ja dałem na trybunach z siebie
110%. Jeszcze dzisiaj nie mogę głośno mówić, ale to jest
szczegół.
Cieszę
się, że na trybuny wraca normalność. Cieszę się z kolejnych
pokoleń granaciarzy, na których sama nazwa Korona działa jak
czerwona płachta na byka. 120 osób w młynie to jest bardzo dobry
wynik, a 500 na całym stadionie to jest ta liczba, o którą
działacze naszego klubu muszą zawalczyć. Bo, że jest potencjał,
to widać. Wiele razy pisałem o cateringu, pamiątkach. I okazuje
się, że jednak się da. Co prawda o wszystko zadbali kibice, ale w
ścisłym porozumieniu z klubem co można, a nawet należy tylko
chwalić. Jeśli klub idzie w jednym rzędzie z kibicami, to działa
to w obydwie strony. A, że czasem trzeba zapłacić karę za race czy bluzgi?
Nie ma co żałować, to jest mecz z Koroną, a nie Bucovią Bukowa!
Wielki
szacun dla naszych piłkarzy. Wielu z nich to mieszkańcy Kielc,
wychowankowie czy byli gracze Korony. Ale na boisko wyszli z pełnym
zaangażowaniem i profesjonalizmem. A po meczu jeszcze długo bawili
się razem z nami. Trybuny rządzą się swoimi prawami, piłkarz
wychodzi grać w piłkę. Nasze sympatie czy antypatie w żaden
sposób nie przekładają się na relacje z zawodnikami. Grają u
nas, dla nas – wszyscy jesteśmy Granaciarzami.
Po
zwycięstwie z Koroną, przynajmniej ze mnie zeszło na moment
ciśnienie. Jesteśmy lepsi, na razie od rezerw, ale jeszcze trochę
cierpliwości...
Za to dzisiaj tak sobie pomyślałem:
Wygraliśmy
z Koroną, jesteśmy lepsi, ale przecież my w tej lidze jesteśmy
lepsi jeszcze od szesnastu innych zespołów. My nie jesteśmy jedni
z wielu. My jesteśmy najlepsi. My jesteśmy Granacik.
Marsz
w górę tabeli trwa...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz