„Ale
zajebistych czasów dożyłem – przyjeżdża Hutnik Kraków,
dostaje cztery w dupę i wypad” - tak przedwczorajszy mecz po końcowym
gwizdku skomentował były piłkarz, a obecnie kibic Granatu. Ja mogę
się tylko pod tym stwierdzeniem podpisać i to obiema rękami.
Skarżyska tiki taka trwa...
Przed
meczem była fajna chwila, gdy jeden ze starszych kibiców wręczył
kupione przez siebie buty, kapitanowi naszej drużyny, za, jak sam
stwierdził, godne i wybitne reprezentowanie naszych barw. Bardzo
miły gest i trzeba go docenić, bo człowiek ten nie jest może
krezusem finansowym, ale pokazał już nie raz, że serducho dla
Granatu ma nieprzeciętne.
Pierwszych
minut meczu niestety nie obejrzałem, a właściwie to nie obejrzałem
całej pierwszej połowy, musiałem zająć się innymi sprawami. Z
tego co słyszałem był kontrowersyjny karny, przegrywaliśmy, a
później Mały zaczął grać w piłkę i strzelać. Że jedna
bramka ładniejsza od drugiej to jestem w stanie sobie wyobrazić, bo
Marcin tylko takie strzela.
Druga
połowa to ataki gości i nasze kontrataki. Wiadomo, że przy wyniku
2:1 gra zawsze jest trochę nerwowa, bo raz się zagapisz i remis
gotowy. Mieliśmy kilka sytuacji, ale jakoś żadnej nie byliśmy w
stanie wykorzystać. W końcu Bartek Michalski, po którejś z rzędu
akcji, przejął piłkę na dwudziestym metrze, rozejrzał się w
lewo – nikogo, rozejrzał się w prawo – nikogo. To lutnął w
kierunku bramki taką bombę i do tego w samo okno, że nie było
czego zbierać. 3:1 i wszystko było jasne. Jeszcze Mateusz Dziubek
ustalił wynik na 4:1 ładną główką, po bodajże kolejnej w tej
rundzie asyście Chrzana i my mogliśmy się cieszyć, a goście
pakować w drogę powrotną.
Jeszcze pięć punktów i jedziemy na
pierwszy baraż do Ostródy. Ale najpierw znowu Myślenice i mecz z
rezerwami Wisły.
Sporo
kontrowersji po meczu wywołało podobno złe przygotowanie płyty
przez MCSiR na wczorajszy mecz. Pisze podobno, bo dzisiaj już nic
nie jesteśmy w stanie stwierdzić i wg przepisów wychodzi na to, że
wszystko z trawą było w porządku.
Ciężko
znaleźć w internecie konkretne przepisy o długości trawy.
Znalazłem informacje, że przedział wysokości jest od 23-35 mm, w
innym miejscu, że 28-35 mm, także przyjmijmy, że po prostu
maksymalna wartość wynosi 35 mm. Jeśli sędzia lub któraś z
drużyn przed meczem zgłosi uwagi do wysokości trawy wtedy
następuje mierzenie i jeśli rzeczywiście jest za wysoka, po prostu
nie dopuszcza do zawodów i przekazuje sprawę do związku. Związek
nie ma innego wyjścia jak ukarać gospodarza walkowerem i nałożyć
na niego karę. W niedzielę nic takiego nie miało miejsca więc
należy przyjąć, że wszystko było w porządku. Tyle tylko, że
tak naprawdę nie było.
Z
tego, co udało mi się dowiedzieć, sędzia przed meczem przekazał
do klubu, że trawa jest za wysoka, ale nie na tyle, żeby
uniemożliwić przeprowadzenie zawodów więc po prostu gramy, chyba,
że drużyna Hutnika zgłosi jakieś uwagi. Hutnik nic nie zgłaszał,
nie wiem czy dlatego, że dla nich trawa była ok, czy też po prostu
wolą nawet za wysoką, ale zieloną trawę od zielonego stolika i
koniec końców mecz się odbył, a my odnieśliśmy zdecydowane
zwycięstwo. Czyli szacunek dla naszych graczy, ale też dla graczy
Hutnika.
Dziś
już nic nie jesteśmy w stanie stwierdzić. Mogą się zacząć
przepychanki, że skoro mecz się odbył to wszystko było w
porządku, że każdy dopilnował swoich obowiązków, ale nie o
kłótnie tylko o zdrowy rozsądek tu chodzi.
Płyta
w niedzielę rano była wałowana więc jakiś pracownik czy też
pracownicy MCSiR się na Rejowie pojawili. Nie wiem co stało na
przeszkodzie przyjechać godzinkę wcześniej i dla świętego
spokoju skosić?
Gramy
o II ligę, jesteśmy liderem i chyba tym chłopakom należy się
jakieś choćby minimum docenienia za to co robią. Być może ta
trawa miała nawet te maksymalne 35 mm, ale jeśli nasi zawodnicy są
przyzwyczajeni do grania na 25 mm trawy i na na takowej gra się im
najlepiej, to właściciel obiektu powinien stawać na głowie, żeby
taką długość trawy zapewnić w ciągu całego sezonu, dzień w
dzień, na czas treningu jak i na czas meczu. Bo jeśli zawodnikom
gra się lepiej to i o zwycięstwa łatwiej i ludzi więcej przyjdzie
za dobrymi wynikami, a i nazwa Skarżysko będzie kojarzona, jeśli
chodzi o sens sportowy, pozytywnie.
Kiedyś
pisałem, że nie wierzę w złe intencje pana Krzysztofa Randli. Bo
to i były zawodnik klubu i człowiek związany ze sportem. Wiadomo,
ma swoich przełożonych, określony budżet, związany jest z
określoną opcją, wg opinii mało przychylnej Granatowi, więc za
wiele nie może. No, ale jeśli problemem staje się skoszenie trawy,
to w ten brak złych intencji coraz mniej chce mi się wierzyć. Coś
musi być na rzeczy, komuś ten Granat jest solą w oku i kością w
gardle. Wiecie komu?
Ostatnio
w mieście jest moda na wszelkiego rodzaju konkursy czy plebiscyty,
jakieś jaskółki rozdają czy dęby, nie wiem dokładnie, ale
zastanawiam się czy jest tam nagroda dla naiwniaka roku? Bo jeśli
tak, to niestety, ale klub Granat Skarżysko w tej konkurencji był i
jest niedościgniony. Przy tylu sukcesach sportowych jest dużo zmian
na plus, ale tak się zastanawiam przy takich kontrowersyjnych
sytuacjach, co sobie kierownictwo klubu myśli i jakie ma wyobrażenie
o funkcjonowaniu układu klub – miasto?
Co
by nie mówić o dyrektorze MCSiR, to sprawy urzędowe załatwia tak
jak należy. Przywiózł pismo do klubu o zamknięciu trybun, członek
zarządu przy nim się z tym zapoznał, musiał podpisać, że takowe
otrzymał i jakkolwiek można się było zastanawiać nad słusznością
tej decyzji, to od strony ściśle formalnej wszystko było jak
trzeba. Nie wiem, być może sprawa wysokości trawy jest bardziej
błaha, choć nie wydaje mi się, skoro zła jej wysokość może
skutkować walkowerem, ale z tego co się dowiedziałem, to była w
środku tygodnia załatwiana na tzw. gębę. Pan M zadzwonił do pana
K i powiedział, że przydało by się skosić trawę na stadionie.
Pan K chyba obiecał, ale nie wiem, bo świadkiem rozmowy nie byłem
i tak sobie w klubie czekali do niedzieli, aż przyjechali na stadion
i się zdziwili. A sprawa powinna być załatwiona w ten sposób, że
już przed sezonem powinno iść pismo, którego kopię, podpisaną
przez dyrektora Randlę, że dostał i przyjął do wiadomości, że
klub Granat Skarżysko wynajmujący ten i ten stadion i płacący za
ten stadion zgodnie z umową tyle i tyle, żąda, żeby trawa na czas
treningów i meczów miała wymiar taki a taki. A w razie
niezgodności towaru z umową klub ma możliwość domagania się od
właściciela stadionu zwrotu poniesionych kosztów na przystosowanie
boiska do gry. Wtedy, w taki dzień meczu dzwoni się do gości od
trawników, przyjeżdżają ze sprzętem, doprowadzają boisko do
stanu używalności, a koszt usługi odbija się przy najbliższej
fakturze za wynajem i do widzenia. Tak się załatwia sprawy
biznesowe, a nie kierownik sobie dzwoni do dyrektora i naiwnie sądzi,
że miasto ma dobre intencje. Jeśli była by to pierwsza stykowa
sytuacja na linii miasto – klub, to bym nawet tych słów nie
pisał, ale jeśli jest to któraś z kolei, a klub załatwia sobie
dalej sprawy „na gębę”, to powodzenia. Po to są umowy, żeby
pewne zapisy do nich wprowadzać i później z nich korzystać.
Płacisz – wymagasz, tak funkcjonuje w tej chwili świat, to już
dawno nie są lata dziewięćdziesiąte i czasy Mesko.
No,
ale czego się można spodziewać, jak na obchodach jubileuszowych
Orlicza, całkiem niedawno, oldboyem Granatu okazał się Grzegorz
Małkus i dumnie paradował w koszulce, nomen omen ufundowanej przez
Darka Łakomca dla pierwszej drużyny. Kto ten komplet dał na ten
mecz, kto weryfikuje oldboyów Granatu, to już pozostaje słodką
tajemnicą klubu. Ja mogę zagrać w oldboyach? Nie mogę, bo by mnie
nie chcieli, choć grałem i w grupach juniorskich tego klubu, jak i
w A-klasowych rezerwach, na co są dokumenty i wycinki prasowe.
Granat w swej naiwności daje koszulkę panu Grzegorzowi i tylko nie
wiem, czy z nadzieją, że spojrzy na ten klub łaskawszym okiem czy
też może go poparzy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz