Po kilku nieudanych
meczach Granatu mogłoby się wydawać, że nie znajdą się chętni,
którzy chcieliby oglądać potyczkę naszych piłkarzy na wyjeździe
z liderem z Tarnowa. I jeśli ktoś tak myślał, to rzeczywiście...
wydawało mu się.
Ruszamy ze Skarżyska w 5
osób, na 3 godziny przed meczem. Miało być wcześniej, ale już na
początku jednemu z nas pomyliły się godziny zbiórki, najpierw
mówił, że zaspał, później, że stał w kolejce w sklepie po
prowiant wyjazdowy, w każdym razie udało się jakoś wyjechać.
Droga strasznie zatłoczona, przez Kielce przebijaliśmy się chyba z
pół godziny, później też nie dało się jakoś przyspieszyć,
koniec końcem meldujemy się równo z początkiem meczu na
stadionie. Tzn. melduje się dwóch z nas, pozostali nie mają
dowodów, które są niezbędne do wejścia na stadion. Jakoś jednak
udaje nam się przekonać ochronę, że nie po to jechaliśmy tyle
km, żeby nie obejrzeć meczu i w komplecie stawiamy się na
trybunach. Siadamy za nasza ławką rezerwowych tj. na drugim końcu
trybuny, na której jest młyn miejscowych. Zbiera ich się sporo,
myślę, że ok.100 osób, ale upał chyba im nie daje za mocno
dopingować, mają kilka zrywów po bramkach i w samej końcówce.
Ale trzeba przyznać, że prezentowali się naprawdę dobrze. Nami
się nie interesowali, chociaż o nas wiedzieli, kilka razy
oklaskiwaliśmy dobrą grę naszych piłkarzy.
Co do samego meczu, to
była relacja, więc kto czytał ten wie, że dramaturgia była
znaczna. Przegrywaliśmy, szybko wyrównaliśmy, znów szybko
zaczęliśmy przegrywać i tak minęła I połowa. No może nie aż
tak szybko, choć trzeba przyznać, że było sporo składnych akcji
po obu stronach, ostra gra, czasami nawet trochę za ostra, a na
dodatek sędzia jakiś taki rozkojarzony. No bo jak nazwać fakt, że
zawodnik gospodarzy wjeżdża wślizgiem w Michała
Prusa-Niewiadomskiego, po którym to Michał musi opuścić boisko, a
arbiter pokazuje, że nic nie było, a naszego trenera, który
gwałtownie protestował, odsyła na trybuny? Wyczytałem, że dzięki
temu drużynę dalej prowadził Arek Snopek. Za bardzo na wyrost to
stwierdzenie, bo Irek stał kilka metrów za ławką i cały czas
kierował poczynaniami drużyny. II połowa, a właściwie jej
początek, to coś, czego jeszcze nie widziałem na stadionie, jak
już interesuję się piłką tyle lat. Gwizdek, szybko przejmujemy
piłkę, Mały podciąga pod pole karne, mija zwodem przeciwnika, ten
go kosi, karny i sam poszkodowany pięknym strzałem w okienko
doprowadza do remisu. Unia zaczyna od środka, szybko przejmuje piłkę
Adaś Imiela, idzie na przebój, mija kilku przeciwników, wpada w
pole karne, a tam dwóch obrońców bierze go w kleszcze, przewraca i
znów karny. I znowu nasz kapitan podchodzi, strzela w ten sam róg i
znów piłka w siatce. 4 minuty sprawiają, że jesteśmy w raju, a
na stadionie robi się cicho. Słychać tylko naszego trenera, cały
czas mobilizującego drużynę z trybun. Wtedy dochodzi do głupiego
incydentu, bo jeden z miejscowych podchodzi do trenera, próbuje go
uciszać, oczywiście bez efektu, a na koniec próbuje go opluć.
Strasznie zaściankowe zachowanie, ale sam wygląd tego osobnika
wyjaśniał wszystko. Przyleciał na mecz chyba prosto z solarium, na
głowie 14,5 kg żelu i przewieszona damska torebka przez ramię.
Chyba był z bojówki Roberta Biedronia.
Wracając do meczu to
nasi zawodnicy już do końca zostawiali 100% zdrowia na boisku, a w
ostatnich kilku minutach to i 110%. Dzięki temu zwycięstwo stało
się faktem. Tydzień temu pisałem, że aktualne wyniki zapisują
się po negatywnej stronie naszej historii. Ale ten wczorajszy, to
się zapisał złotymi zgłoskami na lata w mojej pamięci. Mam kilka
meczów w głowie, pamiętne 3:2 z Radomiakiem, 1:0 z Koroną po
bramce Haczyka w 90 minucie i jeszcze kilka innych, i właśnie ten
wczorajszy dopisuję jako super granaciarski. Zwycięstwo w Tarnowie
nad liderem cieszy, bardzo cieszy. Naprawdę brawo Panowie!!! Za
Granatem zawsze warto pojechać. Ale najbardziej warto wtedy, jak się
widzi, że zawodnicy zostawili wszystko co najlepsze na boisku i
przyniosło to efekt. Nie może być ocen indywidualnych, bo ten mecz
wygrał Granat. Każdy z Was, może dzisiaj z dumą spojrzeć w
lustro i powiedzieć, że jest cząstką tej 84-letniej tradycji.
Można? Można!!!
Długo jeszcze
cieszyliśmy się z piłkarzami z tego zwycięstwa, ale co dobre to i
szybko się kończy. Podróż powrotna to już wesoły samochód.
Były śpiewy, postoje, fałszywe alarmy, jeden z nas o mało co nie
wykupił dla siebie pakietu do myjni na jednej ze stacji, czysta była
przepijana piwem, a piwo żołądkową gorzką, ale to już temat na
zupełnie inną historię. W Skarżysku meldujemy się prawie o
północy, ale nikt nie żałował tak pięknie spędzonej soboty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz