Różne
mecze oglądałem w naszej najnowszej III-cio ligowej przygodzie.
Niby każdego przeciwnika należy docenić, ale trudno, żeby na
poważnie brać Wieliczkę, Orlicza czy Lubania Maniowy. Wierna
natomiast sprawia wrażenie ligowej solidności, a jej pozycja w
tabeli sugerowała ciężki mecz i trudny do przewidzenia końcowy
wynik. Oczywiście dla osób postronnych, bo mimo fatalnej aury na
mecz pojechało ponad 30 osób ze Skarżyska, dla których wynik mógł
być tylko jeden. I taki był, co przełożyło się na dobrą zabawę
i na trybunach i podczas drogi powrotnej.
Oczywiście,
że wierzyłem w zwycięstwo, bo taka jest rola kibica. Być na meczu
i wierzyć w Granat to nawet nie rola, a obowiązek. Ale takiego
meczu, przyznam otwarcie, się nie spodziewałem. Po prostu
przyjechaliśmy, wyszliśmy na boisko i przeciwstawiliśmy
gospodarzom tak dużą dawkę ambicji, tak dużo takiej boiskowej
złości i nieustępliwości, że po prostu się po nich
przejechaliśmy niczym dwudziestotonowy walec.
W
porównaniu do ostatniego meczu, trener dokonał trzech zmian.
Zamiast Imieli zagrał Sala, za Ryńskiego Taler, a za pauzującego
za nadmiar kartek Chrzanowskiego wystąpił Michał Kołodziejczyk.
Dawid zagrał jak zwykle dobrze w odbiorze i jak zwykle słabo w
ofensywie. Przy wyprowadzaniu akcji, a to jedno kółeczko za dużo,
a to podanie niecelne, a to strata niepotrzebna. Na plus to, że sam
kilka swoich błędów naprawił, a przerywanie akcji przeciwników i
przewidywanie gdzie przeciwnik zagra futbolówkę naprawdę
znamionowało duże umiejętności defensywne. No, ale to defensywny
pomocnik przecież. Naprzeciwko niego zagrał Bartek Strzębski i z
pewnością nie zaliczy występu przeciwko Granatowi do udanych. Może
za bardzo chciał, a może na tygodniu nie trenował bo grał w
mistrzostwach jakichś szkół i cudem dojechał prosto na niedzielny
mecz – nie wiem, zresztą nie moja sprawa. Dlaczego o ty piszę?
Sam kilka razy pisałem, że szkoda, że się Go pozbyto z Granatu,
że błąd i takie tam. Otóż, jak już teraz wiem, żaden błąd.
Bartek po prostu grał sobie w końcówce sezonu w jakichś szkolnych
mistrzostwach, nie trenował, ale obiecał trenerowi, że przyjedzie
na mecz z Orliczem. No i nie przyjechał, nawet nie zadzwonił,
wysłał tylko sms-a, że zostaje na mistrzostwach. No to powodzenia
w ogórkowych rozgrywkach, bo Granat albo się szanuje albo się w
Nim nie gra.
Michał
Kołodziejczyk zaliczył bardzo dobry występ. Nie wiem nawet czy za
tydzień trener nie będzie miał bólu głowy przy obsadzie prawej
obrony. Chłopak niby nie gra w ogóle, a wyszedł i zagrał z takim
zębem, że aż miło patrzeć. Podłączanie się do akcji, wygrane
główki, udane wślizgi. Nawet jak gdzieś nie dawał rady to po
prostu jeździł na dupie, żeby tylko utrudnić przeciwnikowi życie.
Marcin
Taler prawie, że pozytywnie, bo grał dobrze, ale niestety zaniża
ogólny poziom waleczności i nieustępliwości całej drużyny.
Zamiast walczyć o każdą piłkę woli przewracać się w polu
karnym i kolekcjonować żółte kartki za głupotę. Oprócz kary
kartkowej powinien jeszcze dostać po kieszeni od klubu, bo za chwilę
będzie pauzował za kartki nie wynikające z niczego, a po drugie
jaka by to liga nie było, to kibic chce oglądać walkę i
nieustępliwość, a nie pady w polu karnym. Jakbyś chciał równać
do Moskały i zagrać w ekstraklasie, to nie zaczynaj brać z niego
przykładu od żenujących symulek. Bo to w sumie Moskała odwalił
w meczu z Hutnikiem żenadę roku. Po jakimś tam kontakcie z
zawodnikiem Hutnika padł na ryja jakby go pierdolnął co najmniej
Gołota, jeśli nie Kliczko. A, że sędziował sędzia kielecki to
się dał nabrać i wyciągnął czerwoną. I za chwilę zadowolony
Moskała paradował w glorii dobrze wykonanego zadania. Piłkarski
nie dość, że emeryt to do tego boiskowy oszust.
Na filmiku od 1:45
A,
że nasz mecz sędziował sędzia z Małopolski, to się nabrać nie
dał. A prawda jest taka, że jakbyś Marcin się nie wywracał, to
mógłbyś zagrać do kolegi, który miałby w bramce dwóch
obrońców, ale nie bramkarza, którego Ty byś przecież minął. I
pewnie była by bramka. Zacznij wreszcie grać do końca, bo to w
taki sposób buduje się szacunek i u przeciwników i u kibiców.
Bramki
dla nas strzelili Klaudiusz Łatkowski i Marcin Kołodziejczyk. Czy
pierwszą strzelił Klaudiusz, to właściwie nie wiem, bo było
takie zamieszanie, że nie sposób dostrzec kto ostatni wepchnął
piłkę do bramki. Ważne, że wpadło. Mały jak już strzela to
musi być ładnie. Zamarkował podanie do boku, rozprowadził sobie
defensorów, po czym huknął w kierunku bramki. Piłka jeszcze
odbiła się od obrońcy i wpadła w okienko bramki Wiernej.
Szczęście sprzyja lepszym. A po każdej bramce długo i głośno rozbrzmiewały na trybunach trzy ukochane literki.
Nie
będę oceniał pozostałych zawodników, bo bym powielał tylko
komplementy. Nie było wczoraj słabego piłkarsko ogniwa.
A
Wierna? Może trudno w to uwierzyć, ale ani razu nie zrobiła
składnej akcji, nie oddała żadnego trudnego strzału. Po prostu
nie mogli zrobić nic tak dysponowanym Granacie. Aż szkoda, że
jeszcze nigdy nie zagraliśmy tak na Rejowie.
A
po przyjeździe do domu czekały mnie Gran Derbi. Przy osobistych
sympatiach nie sposób nie docenić geniuszu obu drużyn. Tego nawet
nie sposób nazwać piłką nożną. Może bardziej figurowa jazda z
piłką po trawie. Bajka. I jak najbardziej sprawiedliwy remis.
Chociaż gdyby tak Benzema...
A
później luknąłem na retransmisję meczu MU z Newcastle. I MU
pojechało sobie na wyjazd, rach, ciach, raz, dwa, trzy i po
Newcastle. I tak sobie pomyślałem: czy ja już dzisiaj podobnego
meczu nie widziałem? Ach, ten mój nieprzewidywalny Granacik...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz