Dalin,
Lubań, Bochnia. Trzy mecze
trwała zwycięska passa Granatu na własnym stadionie. I jak każda,
kiedyś musiała się skończyć. Wisła niby nie taka mocna, ale nie
na darmo urwała na wyjazdach punkty zarówno nam jak i Limanovii,
strzelając do tego w tych meczach pięć bramek.
Jeszcze
nie zdążyłem usiąść, a już wygrywaliśmy 1:0. Ładne
podłączenie się do akcji Łatkowskiego, który widząc
zagęszczenie obrońców Wisły w polu karnym, ładnie przerzucił
piłkę na dalszy słupek gdzie Marcin Taler pięknym wolejem
zwieńczył dzieło. Ciężko się zdobywa ładniejsze bramki, ale...
o tym później. Im dalej w mecz tym wszystko coraz bardziej
kontrolowaliśmy i chyba nawet aż za bardzo, bo z niczego padło
wyrównanie. Ktoś dał się ograć, poszło jakieś niemrawe
dośrodkowanie, a piłka, która mogła trafić każdego, trafiła
akurat w głowę wiślaka i wpadła. Ciężko kogokolwiek obwiniać,
zwłaszcza, że co mecz, to z różnych przyczyn, nasza obrona
wygląda inaczej. A to Grunt pauzuje za kartki, a to Bała
kontuzjowany, teraz doszła kontuzja Prusa – Niewiadomskiego i
wykartkowanie Łaty i z najsolidniejszej formacji zrobiło się
solidne sito. Całe szczęście, że defensywnych graczy mamy jeszcze
kilku. W obronie zagrał Sala i grał bardzo przyzwoicie. Czytanie
gry i przerywanie akcji to jest to co chyba najlepiej umie i jak się
na tym skupia to i miło się to ogląda. Inna bajka to Michał
Kołodziejczyk, bo on to w sumie mnie zadziwia. Nie może sobie
wywalczyć w pierwszym składzie, wchodzi akurat tam, gdzie robi się
jakaś luka i jeszcze nie widziałem, żeby gdzieś odstawał. W
Małogoszczu super, teraz też pozytywnie, raz tam gdzieś się
poślizgnął, coś stracił, ale akurat asekurację miał dobrą.
Trzeba mieć charakter do piłki, żeby bez względu na okoliczności,
po prostu wejść i zagrać swoje.
W
międzyczasie zawitała na stadion gdzieś tak setka kibiców gości.
Dawno gości u nas nie było, no i okazało się, że w Skarżysku
pod względem jakości kibicowania mizeria jest straszna. Nie
kibicuje się, bo gości nie ma. Bo bilety osiem zł. A jak są
goście i wejście jest za darmo, to jeden się wstydzi, bo sąsiad
patrzy a drugi szalika zapomniał. A są i tacy, co chyba w młynie
staną jak im by się po trzy browce postawi, a w przerwie usmaży
jajecznicę z piętnastu jaj. Wyszło jak wyszło i w świat poszło.
Ja tylko ze swojej strony dodam, że jak zaczynałem przygodę z
Granatem, to stanie w młynie to była nobilitacja. Jak kibice
wywalczyli, że ci najwierniejsi mogą wchodzić we dwóch na jeden
bilet, to nie wszystkich to dotyczyło. Skakało się przez płot
nieraz, szukało dziury usmarowanej towotem, bo na ten bilet
rzeczywiście nie zawsze było. Ale gdzie tam się oczekiwało, że w
zamian za doping ktoś mnie będzie za darmo wpuszczał. A jak ktoś
tam kiedyś powiedział: dawaj małolat, wchodzisz z nami, to
człowiek się cieszył cały tydzień, że ktoś go rozpoznał, że
docenił. Zmieniają się czasy i ludzie i tylko żal, że tak
naprawdę, to jak czegoś nie ogarną ci sami co 10 czy 15 lat temu,
to nie jest ogarnięte nic.
Wracając
do meczu, to tak na II połowę wyszliśmy z nastawieniem na
strzelenie drugiej bramki, że bramkę... straciliśmy. Jak ktoś do
tej pory nie wiedział, co to znaczy „bramka z dupy” to już wie.
Tak rozprowadzaliśmy piłkę w obronie, takie podania szły od nogi
do nogi, że w końcu poszło mniej dokładne zagranie, a właściwie
w ogóle niedokładne, napastnik gości się zabrał i tyle.
Właściwie to pomyślałem sobie, że może to i lepiej. Nie będzie
pilnowania wyniku i serwowania „niesłonych ziemniaków” [pozdro
dla trenera :-)] tylko walka do końca. I była. No, ale to co zrobił
Daniel Rabenda w 73 minucie, to było istne deja vu z któregoś tam
meczu Arsenalu. Niby tylko dziugnął piłkę, niby tak
flegmatycznie, tak jakby śniadania nie jadł, a ta piłka dostojnie,
spokojnie, na oczach obrońców i bramkarza potoczyła się idealnie
w długi róg. Dawno nie było takiej radości z bramki, a nie,
niedawno z Połańcem chyba jeszcze większa była, ale i teraz
trybuny ożyły. Nie wiem czy Daniel tak chciał, czy mu zeszła, nie
rozmawiałem na ten temat. Jak chciał to chylę czoła, jak nie
chciał to też chylę, bo wpadło, co jest najważniejsze. A jeśli
chodzi o mecz Arsenalu, to tam strzelał oczywiście Henry, tyle
tylko, że on takich bramek strzelił ze sto chyba, ale wszystko
przed Danielem.
I
tak to się skończyło. Czy czuję niedosyt? Pewnie z wyniku tak.
Ale mecz ogólnie dobry, bramki ładne, a walka pierwszorzędna. I
Klaudiusz Łatkowski. W kilka minut dostał dwie żółte. Wiedział,
że zasłużone, nie wykłócał się, biegiem opuścił boisko, żeby
zostawić kolegom jak najwięcej czasu na strzelenie kolejnej bramki.
Pewnie miał gdzieś tam do siebie pretensje, pewnie wiedział, że
ominie go walka na Suchych Stawach. Ale dał z siebie wszystko.
Klasa.
W
sobotę wszystko muszą dać z siebie kibice. O zespół jestem
spokojny. Może być zimno, może padać deszcz, może nawet zapomną
dachu zasunąć, a w naszym sektorze ma być gorąco. GORĄCO !!!
I
tylko kurwa tego pucharu żal...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz