Na kilka
godzin przed meczem z Juventą wrzuciłem szybka sondę z pytaniem o
wynik. Na 27 osób, które odpowiedziały, ponad 20 przewidywało, że
Granat wygra 3:0 lub więcej. Przewidywania większości się nie
sprawdziły, ale i mało kto mógł przypuszczać, że zwycięstwo
przyjdzie nam tak ciężko.
Dzisiaj nikt
już pewnie nie rozpamiętuje przebiegu spotkania, w tabeli
dopisaliśmy sobie 3 punkty i w sumie na tym polegają rozgrywki
ligowe. Nie wrażenia artystyczne, a punkty w tabeli.
Są takie
mecze, że jesteś murowanym faworytem, wygrywasz 5:0 i wszyscy są
zadowoleni. Są też takie, że nie wychodzi nic i z minuty na minutę
rosną nie emocje, a tylko złość i nerwy na trybunach. Ale źle to
wygląda, jak 22 chłopów wychodzi na boisko, żeby rozegrać mecz,
a w piłkę tak naprawdę przyszło grać dwóch: Machy i Mały.
Jedynie dwie osoby mogą po wczorajszym meczu powiedzieć, że
zrobiły to, co do nich należało. Inni sobie pobiegali i jakoś ta
środa zleciała. No może jeszcze Marcin Taler może powiedzieć, że
rozruszał towarzystwo z przodu, ale to dopiero po swoim wejściu w
drugiej połowie.
Na poziom
meczu pewnie wpływ miała pogoda, która wybitnie nie zachęcała do
gry w piłkę. Jakieś ciepło się zrobiło, jakieś słońce
wyszło, godzina jakaś nie ta, nie wiem, trzeba jakoś ten mecz
wytłumaczyć.
Juventa
słabiutka. Słabiuteńka. Ledwie kilka razy weszli w nasze pole
karne, z czego jeden raz zawodnik gości postanowił już skorzystać
z tego, że się tam znalazł i sobie poleżeć. I jak to w życiu
bywa, oszustowi się udało. Przewrócił się i sędzia postanowił
wybić się na pierwszy plan, gwiżdżąc karnego. Machy wyczuwa
intencje Anduły wyśmienicie i pewnie broni. Szacun tym większy, ze
do tego momentu praktycznie nie miał nic do roboty.
Sędzia
jakby się zorientował, że ten karny był z kapelusza więc chwilę
później dał takiego karnego i nam. Gdzieś tam bramkarz Juventy
wybijał piłkę, wpadł w Mateusza Dziubka, który się
przewrócił... i gwizdek. Karny.
Do piłki
podszedł Mały i pewnym strzałem przy, a chyba nawet po słupku nie
dał szans bramkarzowi gości.
Kilka minut
później znów karny, ale tym razem już słuszny. Tali wszedł w
pole karne jak burza i zawodnikowi Juventy jedyne co przyszło na
myśl, to zatrzymać go za koszulkę. I znowu Mały wziął na siebie
ciężar odpowiedzialności. Nie pierwszy raz zresztą, byłem
świadkiem, jak w Tarnowie walnął Unii dwie bramy z karnych w taki
sposób, jakby nerwy zostawił w domu. Tutaj było to samo, rach
ciach, 2:0. Dobranoc. I to wszystko w butach bez sznurówek, aż
strach pomyśleć co będzie w Bochni, bo pan Zenek obiecał, że na
sobotę jakieś sznurówki muszą się w magazynku znaleźć.
Antybohaterem
tego wszystkiego był nasz stary znajomy – Grzegorz Tobiszewski.
Myślałem, że wyciągnął z pewnych sytuacji wnioski, że po
prostu jest mądrzejszy. Jak mu wychodzi spinanie się na byłe
kluby, pokazał kiedyś w Starachowicach. Tak, że zajebał bramkę w
94. minucie i zremisowaliśmy. Wczoraj tak się spiął na Granat, że
zapomniał o kontuzji i... zszedł z boiska po czterech minutach. I
to zszedł z taką miną, że kurwa klękajcie narody: jakbym zagrał
jeszcze z dziesięć minut to bym pierdolnął osiem bramek i miał
szesnaście poprzeczek. Na połowie boiska ściągnął koszulkę i
tak człapał w kierunku linii, nie wiem, spodziewał się, że mu
szpaler zrobimy jak Fergusonowi czy co? Żeby jeszcze zaprezentował
kaloryfer jak Balotelli, ale zobaczyliśmy tylko podkoszulkę, która
żółta była z sześć sezonów temu.
A później snuł się gdzieś
w okolicach ławki rezerwowych i głupawo uśmiechał się w stronę
trybun. Gówniarskie zachowanie, zwłaszcza, że ludzie na trybunach
przy zejściu pożegnali go brawami, na które nie raczył
zareagować. Jego problem.
Dzisiaj
krótko, bo pojutrze kolejny mecz. W Bochni na pewno łatwo nie
będzie, ale tylko podtrzymanie serii zwycięstw może dać nam
jakiekolwiek szanse na włączenie się do walki o awans. No to
walczymy.
A na koniec
anegdotka i ciekawostka.
Wczoraj nie
zagrał Damian Chrzanowski. I tak jak szedł pod domek klubowy, to
przypomniała mi się moja rozmowa z jednym człowiekiem blisko
związanym z klubem. Otóż rozmawiamy na temat dobrej gry Damiana, a
on mi mówi:
- A ja to
Damiana szanuję za coś innego.
- Za co?
- Za to, że
koroniarskiego Zenka na dużo sprzętu wyhujał.
Fakt jest
faktem, że sprzętu z czasów gry w Koronie ma Damian sporo. Ale z
naszym panem Zenkiem już by tak łatwo nie poszło :-)
To była
anegdotka, a ciekawostka, to wiosenne wyniki Olimpu Serbinów
trenowanego przez naszego starego znajomego – Seweryna Dejworka.
Pamiętamy jak odchodził jesienią z drużyny rezerw, bo piłkarze
go nie lubili, bo krzyczał, bo niedobry był. Trzeba było aż listy
pisać do zarządu. I co? Okazuje się, że połowy tych pisarzy już
w klubie nie ma, a Seweryn radzi sobie gdzie indziej nie najgorzej. W
pięciu meczach zdobył piętnaście punktów, po drodze wygrał na
wyjeździe z liderem 5:2, a tabela wiosenna w jego grupie wygląda
tak:
I jak teraz
wyglądamy? Pozbywamy się z klubu człowieka, który jako ostatni
osiągnął z Granatem niespodziewany sukces. Kto był w Alwerni ten
pamięta wesoły autobus, pamięta zabawę pod domem kultury po
powrocie. To było przeżycie, którego kibic nie zapomni nigdy.
Pozbywamy się z klubu dobrego fachowca, który broni się wynikami,
ale kurwa krzyczy, i
dajemy mu pracować gdzie indziej. No bo przecież fachowców w tym
klubie jest od groma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz