W
tym roku minęło 20 lat jak pojechałem na swój pierwszy wyjazd za
Granatem i tak się zacząłem zastanawiać, co ja z tamtego wypadu
pamiętam. Trochę szczegółów już zatarł czas, trochę udało mi
się przypomnieć przy pomocy kilku kumpli z tamtego czasu i jakoś
to sobie w głowie powolutku skleciłem. A jak to było?
To
była na pewno środa i coś koło środka czerwca 1993 roku. W
szkole były już luzy, a Granat rozgrywał w Jędrzejowie finał PP
na szczeblu okręgu ze Starem Starachowice. Myśl, żeby tam jechać
dojrzewała już u mnie od kilku dni. Po kilku nudnych lekcjach w tym
dniu, stwierdziłem, że nie da rady, jechać trzeba. Wymknąłem się
ze szkoły i autobusem nr 15 pojechałem na dworzec PKP. Tam już
kręciło się sporo kibiców, niektórzy w tradycyjnych wtedy
pasiakach robionych na drutach najczęściej przez babcie, a
niektórzy z małymi flagami na plecach, co również wtedy było na
czasie. Młynem rządzili wtedy ludzie, o których już pewnie
większość z czytających nie pamięta, albo w ogóle ich nie zna.
Na pewno prym wodził Kała, który to wszystko ogarniał i jakoś
zawsze najbardziej rzucał się w oczy, zwłaszcza komendzie. Silna
ekipa jeździła wtedy ze Skałki, czyli dzielnicy, gdzie i ja wtedy
mieszkałem, a najbardziej znani byli bodajże Sumo i Lolek. No i
właśnie chodząc w okolicach dworca natknąłem się na Lolka i
Piecyka, którzy mocno już wstawieni szukali chyba okazji na kolejną
wypitkę. Lolek zaczął tradycyjnie:
Grucha,
masz jakieś pieniądze?
Nie
– skłamałem, bo miałem 50 zł, to stare, zielone, jeszcze ze
Świerczewskim.
To
po huj przyszedłeś, zresztą i tak nie myśl, że gdzieś
pojedziesz. Sam dopilnuję, żebyś nie wsiadł do pociągu.
Rad,
nierad nie sprawdzałem czy mówił prawdę tylko znowu piętnastką
pojechałem w kierunku Skałki, a wysiadłem na Zachodnim i
skierowałem się w kierunku tamtejszego dworca.
Wiele
słyszałem o jeździe na kanara, o urokach wyjazdów pociągowych,
no ale przecież, żeby ukrywać się przed Lolkiem musiałem siąść
gdzieś w innej części pociągu. Z niepokojem podszedłem do kasy i
poprosiłem ulgowy do Jędrzejowa.
Pięćdziesiąt
złotych się należy – usłyszałem z okienka.
Odetchnąłem,
bo tyle akurat miałem, a z powrotem jakoś to będzie.
Nadjechał
pociąg, wpakowałem się w drugi skład, ale na sam przód, a z tyłu
dochodziło chóralne:
Puchar
dla Granatu!!!
Tak
się złożyło, że przód był zajęty i zacząłem się
przemieszczać trochę w tył. Napatoczyłem się na Sumo, który
akurat przemieszczał się w odwrotnym kierunku.
Gdzie
jedziesz – spytał?
No
jak gdzie, do Jędrzejowa na mecz.
Spoko,
dawaj tutaj siądziemy.
Tyle
co siedliśmy, jak na złość napatoczył się znowu Lolek z
Piecykiem, spojrzał na mnie i zawyrokował:
Ty
Grucha to wypierdalasz już na Stokowcu. (pierwszy pociągowy
przystanek za Skarżyskiem Zachodnim, oficjalna nazwa to bodajże
Suchedniów Północny)
No
to się najechałem, pomyślałem sobie, ale całe szczęście z
pomocą przyszedł mi Sumo.
Weź
ty się Lolek od niego odpierdol, jak chce jechać za Granatem to
jedzie i już.
Lolek
spojrzał to na mnie, to na Sumo, wyciągnął w moim kierunku
palucha, i pamiętam jak dziś, powiedział:
No,
tylko, ma być spokój.
I
poszli z Piecykiem szukać pewnie jakiejś innej ofiary. Do dzisiaj
nie wiem, o jaki spokój mu chodziło, powiedział to, jakbym miał
zamiar jakieś zadymy kręcić co najmniej.
Teraz
już z Sumo, oficjalnie poszedłem do przedziału, gdzie byli wszyscy
kibice. Trochę mnie zaczęli straszyć, że w Kielcach psy dadzą mi
popalić, ale ogólnie był spokój. W pewnym momencie zrobiło się
jakieś zamieszanie, bo ktoś wylukał kilku podejrzanych typów.
Jako, że było już blisko Kielc, to nawet padły podejrzenia, że
to koroniaki, co hamulec chcieli zaciągnąć. Okazało się jednak,
że to chłopaki ze Starachowic, ktoś tam od nich jeździł na
Widzew, zaczęły się rozmowy i usiedli w końcu z nami. To były
właśnie początki tych kontaktów, później zgody, której w tym
roku obchodziliśmy 20. rocznicę.
W
Kielcach na peronie mnóstwo psów z tarczami i pałami, a przy
dworcu jak zapamiętałem kilka milicyjnych starów, tzw. stonek.
Przygotowali się. Otworzyły się drzwi pociągu i zobaczyliśmy
kordon mundurowych. Nikomu nie chciało się wysiadać, jeden oglądał
się na drugiego.
Byłem
akurat blisko drzwi i zobaczyłem jak jeden wąsacz zamachnął się
pałą w kierunku otwartych drzwi i krzyknął w kierunku
najbliższego chłopaka:
Co
nie wysiadasz, pomóc ci, skurwysynu?
I
uderzył go pałą gdzieś w nogę. No i rzeczywiście, jakoś z
wysiadaniem poszło już szybko. Milicja nie szczędziła uderzeń, w
sumie huj wie za co, bo był spokój. Mi się akurat upiekło, no,
ale z tłumu raczej się nie wyróżniałem.
Pamiętam
jeszcze, że Kała próbował interweniować, żeby nie bili, bo nie
ma przecież za co, ale jeden wąs też go zdzielił z krzykiem:
Jak
chcesz to dzisiaj w domu nie będziesz nocował, pierwszy na dołek
pojedziesz.
Szybka
przesiadka i jedziemy we właściwym kierunku. Akurat milicja z nami
nie wsiadła, znowu jechaliśmy sami. Na mniej więcej 2 km przed
Jędrzejowem pociąg stanął w szczerym polu i tak sobie stał.
Starsi się w końcu zniecierpliwili, ktoś tam dopytał jakiegoś
miejscowego z pociągu i okazało się, że akurat wcale z tego
miejsca nie jest daleko na stadion. Szybka decyzja, otwarcie drzwi i
już idziemy polem na mecz. Później okazało się, że wąsy
czekały na nas na dworcu i byli nieźle zdezorientowani, jak nikt
nie wysiadł. A my doszliśmy na miejsce bez żadnych problemów i
prowokacji. Jakieś miejscowe chłopaczki nas nawet podprowadziły,
oczywiście o jakichś kibicach Naprzodu w ogóle nie było mowy. Nie
było chyba takowych. Pod stadionem zaczęły się cyrki z biletami.
Najpierw wchodziło się we dwóch na jeden bilet, później we
trzech, aż w końcu brakło kasy i gdzieś ze stu pięćdziesięciu
osób pod bramą zostało ze trzydzieści, w tym ja. Koniec końcem
stanęło na tym, że jak kupimy jeszcze pięć biletów to wszyscy
wejdziemy. Z tą propozycją zostałem wysłany ja, jako najmłodszy.
Wszedłem, przekazałem wiadomość Sumo i oczywiście już pod bramę
nie wróciłem. W końcu wszyscy weszliśmy i mogliśmy pojechać z
dopingiem. Samego wyniku nie pamiętam, wiem tyle, że Granat wygrał
wysoko, a my jeszcze długo po meczu skandowaliśmy:
Puchar
dla Granatu!
Później
poszliśmy pod budynek klubowy, gdzie starsi dogadali się z
piłkarzami, żeby zabrali ze sobą kilkunastu najmłodszych, ze
względu na to, że w Kielcach ma być poważny dym z Koroną. Wśród
tych wytypowanych do jazdy autokarem znalazłem się i ja, wtedy
niepocieszony. Dopiero na drugi dzień, gdy okazało się, że główna
grupa wróciła ok. północy, to stwierdziłem, że mi się udało,
bo nie wiem jakbym wytłumaczył rodzicom, że do północy byłem u
kolegi, co było oficjalną wersją mojej nieobecności w domu po
szkole. Okazało się też, że w Kielcach żadnego dymu nie było z
Koroną tylko z psami i kilka osób zostało powiniętych.
Tak
zakończył się mój pierwszy wyjazd za Granatem, i tak trwa to do
dziś. Dawno przestałem liczyć ile tych wyjazdów było, przez te
dwadzieścia lat na pewno uzbierało się ponad sto, bo przecież
pięć wyjazdów w sezonie to było absolutne minimum, a bywało
sporo więcej. A już niedługo zbliżają się kolejne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz