Po łatwym
zwycięstwie z KSZO, każdy następny mecz to była walka, za każdym
razem zakończona jednobramkowym zwycięstwem. Jadąc do Myślenic,
nie zastanawialiśmy się, czy uda się zrewanżować Dalinowi za
jedyną jesienną porażkę na Rejowie tylko jak wysokie będzie to
zwycięstwo, co by nie mówić, z drużyną z końca tabeli. Rewanż
się udał, ale znowu musieliśmy zwycięstwo wywalczyć grając do
ostatnich minut na najwyższych obrotach. Ale takie zwycięstwa
smakują najbardziej.
Do
Myślenic wyruszyliśmy w siedem osób, trochę wcześniej niż
wynikało to z ilości kilometrów, ale trzeba zawsze wziąć
poprawkę na krakowskie korki. Akurat korków w pierwszą stronę nie
było więc na stadionie zameldowaliśmy się już godzinę przed
meczem. Z wejściem były niezłe jaja, bo gospodarze twierdzili, że
Granat zgłosił im nasz przyjazd w sile dwóch autokarów i
przygotowali się na to solidnie. Koło stadionu krążyły cztery
radiowozy, a wewnątrz było kilkudziesięciu ochroniarzy z pełnym
wyposażeniem czyli pałki, gaz i bodajże cztery bazooki. Nie bardzo
uwierzyli, że będzie nas siedmiu (w sumie to ośmiu, bo dotarł
jeszcze kibic, który na co dzień mieszka w Krakowie) i jako
zorganizowaną grupę umieścili nas w klatce. Tuż przed meczem
poszli jednak po rozum do głowy i pozwolili nam usiąść normalnie
na trybunie, w sektorze dumnie przez nich nazwanym, buforowym.
Do meczu
przystępowaliśmy z mocno wyszczerbionym ostrzem. Nie mógł zagrać
Mateusz Fryc z powodu kontuzji, a Bartka Malinowskiego z gry
wyeliminowała czwarta żółta kartka. Na szpicy zagrał Mateusz
Dziubek, ale z bardzo mizernym skutkiem. Jest ewidentnie pod formą,
a do tego przegrał mnóstwo pojedynków biegowych, co jeszcze do
niedawna było raczej niemożliwe.
Niby
wyszliśmy w ustawieniu defensywnym, z dwoma pomocnikami
odpowiedzialnymi bardziej za obronę niż zawiązywanie akcji, ale
dosyć szybko objęliśmy prowadzenie po golu Michała Gajosa.
Przyznam, że nawet nie widziałem tej bramki, bo akurat wklepywałem
składy w telefonie.
Tyle, że
po strzelonej bramce gospodarze wzięli się za granie i szybko
zrobiło się 1:2. Właściwie to za granie wziął się tam jeden
gość, z dychą na plecach, i robił grę całego Dalina. Woził i
naszych defensywnych pomocników i całą obronę, właściwie to
mijał nas niczym tyczki i każdy jego kontakt z piłką to był
smród pod naszą bramką. Dobrze, że do przerwy skończyło się na
1:2, bo tak naprawdę, to różnie mogło z tym być, choć w
końcówce sytuacyjny strzał Małego wylądował na poprzeczce
gospodarzy.
Na drugą
połowę wyszliśmy z nastawieniem szybkiego odrobienia straty, ale
wyglądało to tak, że prędzej można było spodziewać się 1:3
niż 2:2.
Dopiero
wejście Przemka Ryńskiego na boisko rozruszało nasz zespół w
przodzie. Szarpał mocno w ataku wraz z Klaudiuszem, który też raz
po raz podłączał się do naszych akcji. I choć wyglądało to na
bicie głową w mur, to od czego mamy najlepszego strzelca? Po jednej
z akcji piłka wróciła na 18 metr, gdzie dopadł do niej Marcin i
choć strzał nie był może z tych najsilniejszych, to był na tyle
precyzyjny, że bramkarz tylko odprowadził piłkę wzrokiem, a ta
przy samym słupeczku wpadła do bramki.
Jeszcze
nie skończyliśmy się cieszyć z wyrównania, jeszcze nie opadły
emocje, a już sunęły nasze kolejne ataki. Te ostatnie kwadranse są
dla naszych przeciwników zabójcze. Znowu akcja lewą stroną,
wrzutka w pole karne, a tam zaczęła się rozgrywać partyjka niczym
na stole do bimbołów. Gospodarze próbowali wybić trafili w nogi
kogoś od nas. Próba strzału, znowu blok. Raz strzał, raz blok, w
końcu w tym zamieszaniu odnalazł się Dawid Smolarczyk, który z
dwóch metrów dopełnił formalności i ustalił wynik meczu.
Niby Dalin
jeszcze próbował, ale nasza obrona pracowała już bezbłędnie i
kolejne zwycięstwo stało się faktem. Dziesięć punktów przewagi
nad Sołą zostało utrzymane i powoli należy sobie zadawać
pytanie, w którym meczu jesteśmy w stanie zapewnić sobie
zwycięstwo w lidze? Bardzo prawdopodobne, że stanie się to też w
Myślenicach, bo właśnie tam gramy 25 maja z rezerwami Wisły
Kraków.
Pozostała
jeszcze kwestia powrotu do domu, który jak zawsze był wesoły i nie
mogły nam zepsuć humoru nawet korki spowodowane końcem długiego
weekendu majowego. W domu melduję się prawie o północy, ale co mi
tam, warto było.
A następny
mecz już w sobotę z Wisłą Sandomierz, nietypowo o 12 w południe,
co spowodowane jest tym, że kilka godzin później jest ślub
Przemka Ryńskiego. Zabawa będzie z pewnością przednia, ale
najprzedniejsza będzie po zdecydowanym zwycięstwie.
Dla Młodej
Pary oczywiście najlepszego!
Wywiad z trenerem:
Tutaj:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz