Ciekawa
sprawa, że mimo sezonu wakacyjnego i posuchy informacyjnej,
codziennie wchodzi tutaj całkiem pokaźne grono czytelników. Pewnie
bardziej ze względu na shoutboxa, na którym cały czas trwa wymiana
wiadomości z klubu, ale pewnie każdy chciałby wreszcie coś
przeczytać i na stronie. No to zaczynamy...
Właściwie
to muszę zacząć od końca poprzedniego sezonu. Dwa ostatnie mecze
to było przegranie wszystkiego, o co walczyliśmy cały sezon.
Najpierw baraż, potem puchar i... niektórym popierdoliło się w
baniach. Stwierdzenie, że chłopakom się nie chciało lub co gorsza
coś sprzedali trzeba podsumować krótko: skurwysyństwo. A nawet
skurwysyństwo do kwadratu, bo takie słowa słyszałem od ludzi,
którzy dumnie nie raz podążali za drużyną gdzieś na wyjazd. Ja
byłbym nawet w stanie zrozumieć, że niektórzy wysnuwają takie
teorie, bo pamiętają wcale nie tak dawne czasy, gdy Granat tyle co
sobie zapewnił utrzymanie, to zaraz zaczynały się dziwne wyniki
typu 0:2 u siebie z Neptunem (a właściwie to nie u siebie, tylko na
Ruchu), który na gwałt szukał punktów gwarantujących utrzymanie.
Takich Neptunów były dziesiątki i to był fakt. Ale trzeba jasno
powiedzieć: BYŁ! Nie można zarzucić tej drużynie, że coś
kombinowała. Przez ostatnie pięć lat mógłbym wymienić kilka
meczów, które były odpuszczone mentalnie, w sytuacji, gdy
osiągnęliśmy już zamierzony cel, czyli np. awans do III ligi, ale
na pewno nic nie zostało sprzedane.
„Granat
grać, kurwa mać” - co to niby miało znaczyć? - zadzwonił do
mnie po meczu nasz etatowy kapitan. Nie wiem, ja nie śpiewałem –
odpowiedziałem. Natomiast tutaj już kibiców rozumiem. Nikt nie
jeździ za drużyną po to, żeby oglądać jakieś kurwa 0:5. I nie
mają tu znaczenia jakieś kontuzje czy inne absencje. Drużyna,
która jest budowana do walki o najwyższe cele na określonym
szczeblu, powinna wyjść i coś pokazać. Jeśli było by 1:3 czy
2:4, to huj, stało się, ale 0:5 z jakąś Łysicą to jest
oczywisty blamaż i nie mam zamiaru nikogo usprawiedliwiać. Inna sprawa, że tak naprawdę, to ten wynik niczego nie zmienia. Bycie kibicem Granatu to coś ponad jedną czy drugą porażkę na boisku.
Gdzieś
tam stało się głośne, że wstawiłem się za drużyną za
trybunach. No wstawiłem się, ale nie dlatego, że mi się mecz
podobał, ale dlatego, że nie pozwolę, żeby szargać tych
chłopaków w taki sposób. A to dlatego, że jestem wśród niewielu
ludzi, którzy zobaczyli większość meczów wyjazdowych w zeszłym
sezonie czy nawet w ostatnich kilku latach, i do tej pory nie było
tak, żebyśmy gdzieś się musieli wstydzić. Raz się stało i oby
się nie powtórzyło. Nie ma tutaj żadnej mojej zasługi, na
szacunek mój czy moich kolegów z wyjazdów, drużyna zasłużyła
sobie sama, swoją postawą i konkretnym dążeniem do wytyczonego
celu.
Ciekawie
zachował się kiero po meczu, gdy podszedłem i chciałem
zażartować, że coś niefartowne te nowe koszulki, dwa mecze, dwa w
dupę i 0:7 w bramkach. Zostałem w zamian zwymyślany od
najgorszych, podobno mam też kupić lepsze stroje. No, mi się nie
mylą funkcje, kibic raczej powinien kibicować niż latać za nowymi
strojami, zwłaszcza za niefartownymi, no, ale jak to mówią: nie
mój cyrk, nie moje małpy. Ale bardziej trzeba ten wybuch zgonić na
zbyt dużą częstotliwość meczów z Łysicą, przez co jest
większe prawdopodobieństwo, że u mniej odpornych wyjdzie raczej
bodzentyńska zaściankowość niż granaciarska duma. Było, minęło.
Słyszałem
też, że Tomek Borgensztajn się obraził za to, że nie napisałem
o nim w samych superlatywach po barażach. Jeśli to prawda, to
kłania się czytanie ze zrozumieniem. Tomek, nic nie zawaliłeś,
zagrałeś poprawnie, po prostu nic nie pomogłeś. Co miałeś
wybronić, to wybroniłeś, czego nie mogłeś, to wpadło. Czego nie
mogłeś złapać to wypiąstkowałeś, co mogłeś złapać, to też
wypiąstkowałeś. To tak w skrócie.
Stres?
Nie żartujmy. Jakby stres dotyczył bramkarzy, to gdzie była by
Kostaryka czy Meksyk na MŚ? Po prostu trzeba wybronić to, czego
niby nie można, a na drugi dzień po jednego zgłasza się Real, a
po drugiego podobno Atletico.
A
jak się wszystko piąstkuje, to zgłasza się Łagów. Bez urazy.
A
propo mistrzostw. Niezłe, ale szału nie było. Chociaż kilka
meczów na naprawdę wybitnym poziomie. Aż chce się oglądać
Robbena, Di Marię czy nawet Neymara. Po prostu klasa. Na drugim
biegunie piłka afrykańska. Jeśli zamiast takiego Kamerunu mogłaby
przyjechać Szwecja ze Zlatanem, czy nawet Walia z Balem, to było by
więcej smaczku. A tak mieliśmy stuletniego Eto, jakieś bójki w
szatni i cztery metry mułu na boisku.
Brazylią
nie jestem zaskoczony wcale, a wcale. Po pierwszym meczu
powiedziałem, że nic nie ugrają. Jechali na samym Neymarze, a poza
tym, tam nie ma piłkarzy, którzy coś znaczą w poważnej piłce. No, może
poza Marcelo czy Davidem Luisem, ale ten też wybrał kasę, a nie
poważne granie w piłkę.
Bramkarz?
Nie było. Thiago Silva? Nie żartujmy, jeśli ktoś na co dzień
kopie się po czołach z Ajaccio, Lorient czy Sochaux, staje się
prędzej czy później przeciętnym leszczem. Oskar? Może kiedyś.
Hulk, Fred czy Jo? Dobra, nie się co znęcać.
A
naprzeciwko ludzie, którzy ciągną na co dzień swoje zespoły w
ligach. Robben, Neuer, Di Maria, Messi, Klose. Te drużyny grały w piłkę,
które mają piłkarzy na co dzień grających na poważnie.
Oczywiście poza Hiszpanią, ale akurat oni nie musieli już nic
udowadniać. Stara gwardia po prostu sobie odeszła, może tylko
szkoda, że w tak żałosnym stylu.
Szkoda
tylko, że zaraz po mistrzostwach telewizja puściła mecz polskiej
drużyny w pucharach, a chwilę później zaczęła się liga. Błąd
– po mistrzostwach powinien być ustawowy zakaz puszczania takich
meczów. Żeby jednych ludzi nie denerwować, a drugich, żeby nie
pękli ze śmiechu. Czyli dla zdrowia ogółu.
A
co u nas? Spore zmiany, które ciężko na obecną chwilę ocenić.
Transfery chyba dobre, jeśli chodzi o wyrównanie potencjału
osiemnastki meczowej, ale czy będziemy silniejsi niż wiosną? Nie
wiem, ale jakimś super optymistą nie jestem. Teraz na Granat będzie
spinał się każdy, doszło kilku kandydatów do walki o awans, to
już nie będzie sezon typu albo my albo oni. Mocnych zespołów
będzie więcej. Oczywiście Granat jest najlepszy i trzeba w to
wierzyć.
Gdzieś
usłyszałem, że ci co odeszli nie mają ambicji grania o wyższe
cele. To chyba nie do końca tak. Tak naprawdę to opuścili nas
Klaudiusz i Przemek. Reszta ludzi, to albo wyjazdy za granicę czyli
po prostu możliwość zarobienia sporo większych pieniędzy i
ambicje nie maja tu nic do rzeczy, a dla pozostałych, Granat to były
za wysokie progi. Żadnego z nowych zawodników nie widziałem
ostatnio w akcji, pozostaje mi tylko zaufanie w trenerskiego nosa
Irka.
Inna
sprawa to zamieszanie z Mateuszem Dziubkiem. W sumie nawet nie wiem
czy wrócił czy nie, ale odpuścić Granat, żeby znaleźć się w
kadrze przeciętniaka z tej samej klasy rozgrywkowej, po czym znowu
jednak się tam nie załapać i wrócić trenować z nami, to coś z
cyklu skeczów od Monty Pythona. Podejrzewam, że przed którymś ze
sparingów Lechii, z rana zaliczył jakiś triathlon i nie wypadł za
dobrze.
Ktoś się pytał, czemu nie zagrał z Naprzodem. Podobno z
rana biegł w maratonie w Londynie i nie wyrobił się na mecz.
Dobra,
bo się rozpisałem. A miało być krótko, bo sezon ogórkowy. Do
następnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz