Dzisiaj wyjątkowo nie o
piłce, bo i temat jest wyjątkowy. Powstanie Warszawskie. Chociaż w
sumie nie ma w tym nic dziwnego, bo ostatnimi czasy, jeśli ktoś dba
o pamięć takich rocznic, to kibice są w tej grupie, w pierwszym
szeregu.
Pamiętam, jakby to było
wczoraj. 1994 rok. Dziadek szykujący się na wyjazd do Warszawy, na
obchody 50. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Z dumą
prezentował imienne zaproszenie, z radością na twarzy pokazywał
bilet, który uprawniał Go, do bezpłatnej jazdy komunikacją
miejską w Warszawie. Niby taki drobny gest, a starszy człowiek
poczuł się doceniony.
Pojechał, spotkał się
z kolegami, wrócił i nadal prowadził swoje skromne życie w
Skarżysku. Chyba byłem wtedy za młody, a może i za głupi, żeby
dowiedzieć się wszystkiego o poczynaniach Dziadka w czasie wojny.
Te głupie pytania typu: „Dziadek, a ilu Niemców zabiłeś?” i
sztandarowa odpowiedź: „a, daj mi spokój, nie masz ważniejszych
rzeczy do roboty?”.
Nieraz słuchało się
dziadkowych wspomnień i trochę z tego w głowie pozostało.
Najbardziej pamiętam, jak Dziadek opowiadał o strachu i głodzie.
Bo strach też był, tylko głupi się nie boi. Dziadek walczył w
Batalionie Sokół i całe powstanie spędził w Śródmieściu.
Pewnie jak ktoś chociaż trochę poczytał o powstaniu, to zna
sylwetkę Antka Rozpylacza. Antek też walczył w Sokole, a dla
Dziadka był po prostu kolegą z oddziału. Pamiętam opowieść o
obronie barykady. W oddziale był karabin maszynowy i kilka
magazynków do niego. Czyli obrona nie jakimś huraganowym ogniem
tylko bardziej bardziej pojedynczymi strzałami czy krótkimi
seriami. A Niemcy atakując nie żałowali amunicji. Poszedł
pierwszy do rkm-u. Po ok. godzinie zginął. Poszedł drugi –
zginął. „Gruszka” (pseudonim Dziadka z AK) - teraz ty –
rozkazał dowódca.
„Człowiek głodny,
niewyspany, ale walka to walka – poszedłem. Bałem się jak
cholera, wychylałem się, strzelałem, myślałem, że za chwilę
pójdę w ślady kolegów. Udało się powstrzymać Szwabów, a
nadchodzący wieczór przyniósł ulgę. Przeżyłem. I dopiero gdy
ucichły strzały, przypomniałem sobie, że jestem głodny.”
Być może za tę
postawę, a może za inną akcję Dziadek dostał Krzyż Walecznych.
A potem była kapitulacja, obóz przejściowy, stalag, ucieczka do
Szwajcarii, a stamtąd wprost do Polskiego Wojska. Dziadek załapał
się jeszcze na walki o Belgię i Holandię. Potem była emigracji w
Anglii i powrót w 1948 roku do Polski. Do Polski, która nie
przywitała Go kwiatami i wdzięcznością, a raczej brakiem
możliwości podjęcia pracy i ubeckimi przesłuchaniami.
O tym, że Dziadek był
obrońcą Warszawy w 1939, że był więziony na Pawiaku, że brał
udział w pomocy OW mjr Hubala, gdy ten przebywał w Hucisku, blisko
Nadolnej – rodzinnej wioski Dziadka – dowiedziałem się sporo
później.
Dziadek odszedł na
Wieczną Wartę w 1995. O wiele za wcześnie, bo jeszcze tyle
opowieści było do wysłuchania. To się już nie odwróci i
pozostaje pamięć. Więc pamiętamy i będziemy pamiętać.
Nigdy w opowieściach
Dziadka nie było miejsca na ocenianie: czy było to potrzebne, czy
było warto?
To znak naszych czasów.
Dzisiaj wielu, podpierając się fałszywą definicją demokracji,
twierdzi, że niepotrzebnie, że duże straty, że mało broni, że
jeśli już, to broń przestarzała i słabej jakości.
A Wawer, Anin, Palmiry?
To nie były straty? A zamęczeni na Pawiaku? Co to niby było? Ilu
Polaków, którzy nigdy nie mieli pistoletu w ręku, zostało
zamordowanych tylko dlatego, że byli Polakami? Kto może dzisiaj
oceniać Tych, którzy mieli tego dość i chcieli choćby zginąć,
ale z bronią w ręku?
Mało broni? A kiedy było
dużo? W 1939 kampania wojna obronna była stratą czasu i ludzi, bo
mieliśmy mniej broni? Akcja pod Arsenałem czy likwidacja Kutschery.
Czy wtedy robiący te akcje mieli więcej broni od Niemców? Czy była
ona lepszej jakości? Nie, a jednak Armia Krajowa, odnosiła w tych i
setkach innych akcji spore sukcesy. Te akcje, jak i Powstanie były
planowane na pełne zaskoczenie Niemców. Powstanie miało trwać
kilka dni. Można gdybać, czemu dowódcy w Warszawie nie
przewidzieli zachowania Rosjan, po chociażby ich zachowaniu wobec
AK-owców z operacji Ostra Brama czy 27. Wołyńskiej Dywizji. Można
gdybać, ale na litość, nie odbierajmy głupimi stwierdzeniami,
sensu walki i bohaterstwa całego pokolenia.
Bo co by było gdyby
Powstanie nie wybuchło? Czy te dziesiątki tysięcy młodych ludzi
dostało by szansę na godne życie? Czy może raczej jeszcze
bardziej zapełniły by się cele Mokotowa w ubeckiej i sowieckiej
nowej odsłonie Polski? Jaki procent z żołnierzy konspiracji
warszawskiej musiało by uciekać do lasu i podzielić los Roja,
Zapory czy Łupaszki. Ilu z nich chciało by przydać się Polsce,
zacząć nowe życie, a podzieliło by los Anody?
Mamy las brzozowych
krzyży w powstańczej kwaterze, ale gdyby nie Powstanie, to
mielibyśmy sto razy więcej Łączek. To jest fakt bezsporny i od
takich twierdzeń trzeba wychodzić, gdy ktoś kwestionuje sen
Powstania Warszawskiego.
Zła to demokracja, złe
to państwo, które nie stanowi prawa równego dla wszystkich. Jest
taki paragraf na negowanie holokaustu. I dobrze, bo zamyka to
dywagacje o fakcie niezaprzeczalnym. Ale źle dlatego, bo dzisiaj
można sądzić i zamknąć nawet wybitnego historyka, za to, że
podważa holokaust, a byle idiota z dostępem do internetu czy
szpalty gazetowej może podważać sens Powstania Warszawskiego.
Nie ma na to zgody i
nigdy nie będzie. Szanujmy naszą historię bo to gwarancja na istnienie nasze i naszej Ojczyzny.
Dlatego jutro wywieśmy
polską flagę, zatrzymajmy się na chwilę o godz. 17 i wspomnijmy o
Bohaterach. Zmówmy krótką modlitwę, a potem znowu wróćmy do
codziennych zajęć. By Polska była Wielka i Silna.
Cześć i Chwała
Bohaterom!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz