Kolejny
tydzień mamy z głowy. Styczeń nabrał rozpędu, za chwilę
pierwszy mecz sparingowy i coraz bliżej liga. Nie ma dnia, żeby
chociaż kilku minut nie poświęcić informacjom „co w Granacie?”.
Ten tydzień
miał przynieść najważniejszą dla naszego składu wiadomość: co
z przyszłością Małego? Marcin był w Rzeszowie i … był. Ale
jest nadal w Granacie i możemy spokojnie patrzeć w przyszłość.
Resovia nie zaproponowała nic ciekawego, sama ma kłopoty, a żaden
piłkarz nie jest instytucją Caritasu, no chyba, że jakiś słaby i
zdeterminowany. Na tę chwilę ważniejsze jest to, że Marcin chce
podpisać kontrakt z Granatem na kolejny sezon. Nie oszukujmy się,
jeśli chcemy o coś walczyć to trzeba zrobić ten krok i budować
drużynę właśnie wokół Marcina. Mamy najlepszego zawodnika w
świętokrzyskim jeśli chodzi o niższe ligi i trzeba z tego
skorzystać.
Najlepszy
zawodnik, fakt, ale zaimponował mi czymś innym. Po rundzie
jesiennej zaczął od treningów z Koroną. Nie owijał w bawełnę,
twierdził naokoło, że to jego klub i chce tam grać. Nie stracił
tymi wypowiedziami nic w naszych oczach. Tylko wyjątkowy głupek nie
chciałby grać w swoim klubie. Swego czasu, jeszcze za dzieciaka,
szczytem marzeń było wybiegnięcie w przerwie na murawę boiska
Granatu i pokopanie piłki w polu karnym czy strzelenie gola z kilku
metrów. Mało osób pewnie pamięta jak momentalnie spiker klubowy
prosił dzieci o zejście z murawy, ewentualnie dość szybko trzeba
było się ewakuować przed legendarnym już porządkowym Konderką.
A zagrać w Granacie to była jakaś odległa galaktyka, szczyt
marzeń. To samo mamy, jeśli chodzi o Marcina, tylko klub nie ten.
Z Koroną
się nie udało, może to i dobrze, zresztą po co w Kielcach dobry
zawodnik, tam, żeby się załapać trzeba chyba robić czterysta
wślizgów na minutę i zdać egzamin z łamania kości, a
niekoniecznie grać w piłkę.
Potem była
przygoda z Resovią, ale Marcin nigdy nie zapomniał, że jest
zawodnikiem Granatu. Nigdy nie wypomniał, że przyszedł za darmo,
że może niech Granat zejdzie z kwoty odstępnego, czekał aż kluby
się dogadają, a gotowy był zarówno na podjęcie wyzwania w II
lidze jak i walki z Granatem o tę ligę. Ma chłopak poukładane w
głowie, ale przede wszystkim więcej takich piłkarzy i w ogóle
więcej takich ludzi.
Lance
Armstrong przyznał się wreszcie, że brał doping. Nienawidzę
oszukaństwa w sporcie, nie mam zamiaru człowieka bronić, ale nawet
go rozumiem. Nie jestem fanem kolarstwa, ale jestem fanem Tour de
France. I oglądałem bodajże wszystkie jego zwycięstwa z
fantastycznym komentarzem na Eurosporcie. Nigdy nie miałem
wątpliwości, że nie można tak jeździć. To był gość, który
pod górę jeździł szybciej niż niejeden z nas z dużej górki. Tego
oczekiwali sponsorzy, tego oczekiwała telewizja, tego oczekiwali
widzowie. Tracił na płaskich etapach nieraz ponad pół godziny, a
później były góry i... mimo wszystko, to było coś pięknego. 20
km do mety cały czas pod górę. Wszyscy błagalnie patrzyli na
słupki odliczające kilometry do mety, oddychali rękawami,
nogawkami, a on po prostu jechał. I wygrywał. A teraz jest kozłem
ofiarnym. Tak jak wcześniej Marco Pantani. Bo nie jest tak, że
tylko on brał. Brało pewnie z 90% uczestników, tylko raz, że nie
mieli talentu, a dwa, że nikt nie będzie kontrolował piętnastego
czy pięćdziesiątego siódmego w klasyfikacji. Koniec legendy
Armstronga, ale nie łudźmy się, to nie jest ostatnia afera
dopingowa w kolarstwie.
Pep
Guardiola w Bayernie i zaraz za nim Lewandowski. Pierwsza informacja
jak najbardziej prawdziwa, a druga – hahaha. Jakby jego menadżer
brał prowizję za każdą informację, gdzie to Lewy nie wyląduje,
to nie musiałby pracować do końca życia, nawet jakby miał żyć
pięćset lat. Manchester United, Liverpool, Juventus, teraz Bayern,
kurwa, żaden piłkarz w Europie nie jest tak rozchwytywany. I co najlepsze,
właśnie biega po boisku w Bremie. Lewy jest dobry wtedy gdy ma
wokół dobrych zawodników. A gdy drużynie nie idzie, to nie idzie
i Lewemu. Wielkie kluby potrzebują graczy, którzy sami potrafią
zmienić losy meczu. Messi, Ronaldo, kiedyś Raul, Del Piero, to są
czy byli zawodnicy, którzy jedną indywidualną akcją zmieniali
losy meczu. Jak potrafi odwrócić losy meczu Robert Lewandowski?
Ano, tak jak na zeszłorocznych ME. I dlatego wielkie kluby biją się
o Falcao, a Lewandowski biega w Bremie, nawet właśnie dobił Werder
bramką na 4:0.
Jakby
istniał jeszcze Ruch, to właśnie teraz, w okolicach 17 stycznia
mielibyśmy derby o puchar Prezydenta Miasta, czy Puchar Wyzwolenia
Miasta, jakoś tak to szło. Jakie wyzwolenie taki puchar, zresztą
nie ma Ruchu więc i meczu tego już od dawna nie ma. A szkoda, bo
zawsze było ciekawie, a przeważnie śmiesznie. Ruch zawsze się na
Granat spinał, nabiegali się, nakosili, a nie przypominam sobie,
żeby kiedyś wygrali, chociaż podobno taki fakt też miał kiedyś
miejsce. Przypominam sobie urywki z dwóch takich meczów. Jeden, gdzieś z połowy lat 90. rozegrany na starym Ruchu, na Sokolej. Przychodzimy z ojcem na mecz,
no i ojciec jak to ojciec, musiał coś powiedzieć, jak to mecz
będzie wyglądał. Zresztą tata chyba był większym lokalnym patriotą niż ja. Zawsze liczył na wyrównane mecze, na Ruch też chodził, a ja tylko na Granat, inny skarżyski sport jakoś dla mnie nie istniał.
„Dzisiaj
Krzysiek Ruzik w bramce Ruchu, nie będzie miał Granat łatwo...”
No i
rzeczywiście łatwo nie było, tyle było zaciętości, że
skończyło się 6:1 dla Granatu, połowę bramek zdobył wtedy
Jarek Wojtal, w tym jedną taką z wolnego z 30 metrów, że żaden
bramkarz by nie pomógł.
Drugi mecz
to bliższe czasy, coś koło 2000 roku. Granat nie był już taki
mocny i w regulaminowym czasie skończyło się remisem. Po czterech
kolejkach karnych był remis, w piątej zawodnik Granatu
przestrzelił, a do piłki po stronie Ruchu podszedł Jarosław
Mosiołek. Już pewnie miał ułożone w głowie jak to się będzie
cieszył po strzelonej bramce, po czym jebnął w poprzeczkę.
Trybuny ryknęły śmiechem, ileż docinków wtedy wysłuchał,
trudno zliczyć. Pamiętam, jak darliśmy się z kumplem: „Mosiołek,
na Manhatan”, wkurwiony był na maxa. Chwilę później Granat
strzelił, Ruch nie, i zadowoleni wracaliśmy szybciutko do domów, bo
mróz był wtedy dość ostry.
Bardzo
solidnie wyglądał pierwszy trening rezerw. Muszę powiedzieć, że
jestem spokojny o wyniki i zaangażowanie graczy drugiej drużyny.
Dla Rafała to pierwsza samodzielna praca w zawodzie trenera, on
włoży w to całe swoje granaciarskie serce. Opierdalania nie
będzie.
Jeszcze
solidniej wyglądał trening pierwszej drużyny. Irek potrafi
wykorzystać wszystkie swoje znajomości, żeby wprowadzić coś
nowego do metod szkoleniowych. Ale nie oszukujmy się, za darmo to w
dzisiejszych czasach nawet w ryja dostać trudno. Stąd to
zaproszenie dla wybrańców na ten trening. Ja np. nie dostałem. I
to nie dlatego, że nie zasłużyłem. Po prostu nasz trener to
inteligentny gość. I wie, że nigdy nie napisałbym tekstu
reklamowego dla jakiegoś tam kieleckiego klubiku, z sufitu którego
zwisają jakieś sznurki na 1801 m2. Kto napisze, dostanie
zaproszenie. Coś za coś. Zdrowe zasady.
A propo tych
wszystkich bieżni, sport testerów i całego wyposażenia. Dla nas
to nowość, ja lepsze sale do treningu widziałem dokładnie
czternaście lat temu, tylko już nie pamiętam, czy na obiektach PSV
czy Ajaxu. Nie piszę tego z jakiejś tam zawiści tylko żeby
pokazać, jak głęboko w dupie jest polska piłka.
Jeszcze
kilka słów o tych super elektronicznych pomocach przy treningu. Jak
dla mnie to nie jest o wiele lepsze od zwykłych treningów. Bez tych
wszystkich testerów mogę stwierdzić, że wiosną Chrzanu będzie
więcej biegał od Rynia, Mały strzeli więcej goli od Rabendy,
Michał Prus-Niewiadomski wygra więcej główek niż Radek
Mikołajek, a Marcin Taler będzie częściej wywracał się bez
powodu w polu karnym przeciwników od Mateusza Fryca. Ale skoro zwisające sznurki
mają w czymś pomóc, to niech pomagają.
Podobno
Janek Kowalski miał u nas zagrać, ale okazało się, że Wierna
może za niego żądać pieniędzy i Granat odstąpił od rozmów.
Ciekawie to musiało wyglądać, jedni coś chcą wyrwać, drudzy nie
chcą nic dać. Na filmie Bareji wyglądało by to mniej więcej tak:
Dzień
dobry, po ile buty? Po dwieście. Nie mam tyle. To
ile pan byś dał? Zero.
Poważnie
brzmi? No chyba nie bardzo, a grajek ponoć dobry. W Siarce jest na
testach.
Granat
Skarżysko. Tradycja kilkunastu pokoleń kibiców. Na pewno więcej
meczów wygranych niż przegranych. Wygrane po wspaniałej sportowej
dramaturgii, jak i haniebnie sprzedane mecze. Święte wojny z Koroną
czy z Radomiakiem. Czy dziś ktoś z nas wyobraża sobie tekst
reklamowy jakiejś tam części galerii korona, na stronie Radomiaka
czy KSZO? Nawet jeśli ktoś coś tam udostępnia niby za darmo? Nie,
bo tradycja świętych wojen na to nie pozwala. U nas na stronie
wisi. Świat schodzi na psy. Koroniak79 czuwa żebyśmy byli
pośmiewiskiem województwa. Do następnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz