Niewiele
osób wierzyło chyba wczoraj w Granat. Taka sobie pogoda,
słabiuteńki występ z Popradem i bardzo zmalałe szanse na
włączenie się do walki o awans spowodowały, że dawno nie
widziałem takich pustek na trybunach. No cóż, kto nie był, niech
żałuje, bo wreszcie są powody do zadowolenia. Ale tak grać trzeba
było od pierwszego meczu.
Dobrze jest
czasem poczytać bloga. Dobrze jest czasem wsłuchać się w głos
trybun. Wreszcie odeszliśmy od marnego systemu 1-4-5-1, i to jak
daleko odeszliśmy. Wczoraj, mimo że graliśmy z, przynajmniej na
papierze mocnym, Beskidem, trener postanowił postawić wszystko na
jedna kartę i zaatakować. I okazało się, że tak trzeba było już
dawno. 1-4-3-3 przy potencjale zawodników pierwszego składu daje
nam dużą przewagę przy przechodzeniu z obrony do ataku, a ogromną
przy kontratakach. I to było widać. Obrona – klasa. Wcale nie
potrzeba kolejnego defensora w postaci defensywnego pomocnika.
Czterech doświadczonych, mocnych gości i nikt nie miał prawa
wygrać nawet pół główki. Stracona bramka to był tylko efekt
dekoncentracji i tego, że Marek Basąg więcej grał w ataku,
polując na swojego gola, który mu się z przebiegu gry należał.
I choć
system był ofensywny, to właśnie Marek Basąg najmocniej
popracował przy pierwszym golu. Po rzucie wolnym straciliśmy piłkę
w narożniku boiska, tyle, że Marek nie zaczął się cofać, a
mocno nacisnął na obrońcę, przejął piłkę i dośrodkował w
pole karne. Pozostali obrońcy Beskidu tak byli zdezorientowani, że
Mateuszowi Frycowi pozostało dostawić nogę. Nareszcie!
Po przerwie
musiał wykazać się Borgi. I to jak się wykazać. Klasa chłopaku.
Zapierdalaj na treningach jeszcze mocniej i myśl o piłce jeszcze
więcej. Na pewno kiedyś przytrafi się błąd, jakiś słabszy
mecz, ale przyszłość należy do ciebie.
Drugą
bramkę strzelił Radek Mikołajek. Jakby kadr z jego uderzenia
wkleić w mecz dowolnej ligi europejskiej – nikt by się nie
kapnął. Mocny wolej tuż przy słupku. Nikt by tego nie wybronił.
Albo prawie nikt.
Mateusz
Dzióbek zasługuje na kilka osobnych słów. Trzymanie go na ławce
przy niezłej technice i super szybkości to dla poczynań zespołu
samobójstwo. W sumie powinien być jednym z tych, od których skład
się zaczyna. Tyle że szybki to musi być Usain Bolt, napastnik musi
być dodatkowo skuteczny. Mógł strzelić pięć, powinien trzy, a
wpadła jedna. Skuteczność do poprawki, ale to był naprawdę dobry
mecz w jego wykonaniu.
Miło się
oglądało ten mecz. Tak się w tej lidze wygrywa. Nie poprzez
schowanie się za podwójną gardą i czekanie aż Mały przymierzy z
wolnego, tylko atak, atak i jeszcze raz atak. Stawianie na grę
obronną może co najwyżej skutkować meczem na zero z tyłu. Jak
napastnicy nie strzelą, to skończy się tak jak w Myślenicach. A
my musimy walczyć i biegać do przodu. Bo my wczoraj Beskid po
prostu zabiegaliśmy. Miło było patrzeć jak raz za razem
odjeżdżaliśmy im na kilka metrów, jak sunął atak za atakiem.
Limanovia jest daleko, ale dopóki będą szansę Granat musi
walczyć. Dla siebie samych i garstki tych najwierniejszych.
A co na
koniec? Ano Tomasz Moskała. Miał być ligowiec, a kasował go każdy
z naszych zawodników, który akurat był w pobliżu. Może kilka
razy było widać, że umie się zastawić, trochę widzi na tym
boisku, ale partnerów do gry to on w tym Beskidzie nie ma. Jak na
razie to zapamiętany zostanie z żenującej symulki w meczu z
Hutnikiem. Szkoda słów.
Ktoś może
pomyśleć, że czepiam się trenera tym ciągłym mówieniem o
ustawieniu. Na pewno się czepiam, ale chyba widać, że zmiana
ustawienia pomogła. Pewnie nie zawsze pomoże, nie zawsze wygramy,
ale przynajmniej jest ciekawiej. Dlaczego nie diament? Dlatego, że
trzeba mieć wykonawców. Pod diament to trener musi mieć możliwość
dobrania sobie zawodników. Czyli np.: Ten jest szybki i ma lewą
nogę – 15 tysi – bierzemy. Ten jest wolniejszy, ale mocny na
nogach, umie się zastawić – 11 tysi - bierzemy. Ten grał w
wyższej lidze, w klubie, który grał 1-4-5-1 więc się nada – 14
tysi – bierzemy. A u nas? U nas jest tak, że trzeba czekać na to
aż zjawi się zawodnik z kartą na ręku, albo Korona zlituje się i
nam kogoś wartościowego wypożyczy. I nie jest to żaden zarzut, bo
trzeba obracać się w określonym budżecie, co jak na razie całkiem
dobrze nam wychodzi. Ale jak się weźmie kogoś kto akurat ma trochę
pojęcia i jest do wzięcia za darmo, to wcale niekoniecznie musi on
do takiego ustawienia, jak trener chce, pasować. I albo się męczy
na boisku jak Mateusz Fryc, albo szybko siada na ławkę, jak
jesienią Dawid Sala czy Michał Bała. Całe szczęście to co widzę
ja, co widzą trybuny, zauważył i trener. I bardzo dobrze. Bo nie
ma się co obrażać, że Gruszka miał własne zdanie w tej czy
tamtej sprawie. Miał, bo mógł mieć i tyle. A wózek o nazwie
Granat ciągniemy wszyscy w, mam nadzieję, tym samym kierunku.
A po meczu
szybko uciekłem spod budynku klubowego. Nie dlatego, że mnie ktoś
wygonił, tylko dlatego, że nie chciałem śmiać się w obecności
co by nie było ludzi, którzy raz, że są starsi, a dwa, że mocno
z Granatem związani.
Podchodzi
delegat związkowy do naszego działacza i wywiązuje się ciekawa
rozmowa. Urywek był mniej więcej taki:
- Ci kibice Beskidu jeżdżą za swoją drużyną, a dzisiaj nie przyjechali. Zawsze by jakieś dodatkowe pieniądze z biletów były.
- Panie, a dobrze, że nie przyjechali. Jak byli ostatnio, to jakie chamstwo było. Spikera obrażali i śpiewali faszystowskie piosenki.
- Śpiewali faszystowskie piosenki? Niemożliwe, nic o tym nie słyszałem, nikt tego nie opisał.
- No mówię panu. Śpiewali faszystowskie piosenki. To nie są kibice, to faszyści są. My tu takich nie potrzebujemy.
Tak
sobie stałem czekając na brata i słuchałem.
I
przypomniało mi się pewne wydarzenie i tytuł z gazety skarżyskiej
sprzed kilkunastu lat. Wtedy jedną z głównych ról odegrał mój
brat ze swoim dobrym kolegą. Był mecz z Błękitnymi, grał tam
jakiś murzynek, a na meczu była obecna jakaś niemiecka młodzież,
która upodobała sobie tego murzynka i co był przy piłce, to
klaskała. Mecz przegrywaliśmy, jakoś tak nerwowo było, ktoś coś
zaśpiewał o Hitlerze, no i w/w dwie osoby poszły w końcu pouczyć
niemiaszków, że nie są tu mile widziani. Tak się z nimi umieli
dogadać, że naraz zrobił się krzyk, zamieszanie, nikt nikogo
nawet nie dotknął, jakaś straż miejska przyjechała, chcieli
kogoś spisać, ludzie z młyna ich wyśmiali i tyle było
wszystkiego. Niby nic szczególnego, a w poniedziałkowej gazecie
tytuł grzmiał: Naziści na Rejowie. Większość
tych nazistów chodzi do dziś na Granat, i gdyby nie oni, to wielu
inicjatyw kibicowskich by nie było. Jak łatwo ocenić człowieka
nie znając go na co dzień.
Dlatego
sobie wczoraj szybko poszedłem, bo nie mogłem już dłużej ze
śmiechu wytrzymać. Ale mogłem przynajmniej się przekonać jak
głęboko zakorzeniony jest tefałenowski wizerunek kibola jeżdżącego
za własną drużyną. Bo ktoś się bawi, bo ktoś coś zaśpiewa, bo ktoś jeszcze jakąś racę odpali. A
zresztą... przecież ja to dobrze znam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz