Są takie
drużyny, z którymi na wyjazdach Granat mógłby grać co tydzień.
Poroniec, Poprad, kiedyś Lubań czyli daleko i w góry. No dobra,
może niekoniecznie tylko ze względów piłkarskich, ale jeśli do
pięknych widoków dochodzi dobra gra i zwycięstwo, to czegoż
chcieć więcej? Może właśnie dlatego nasza czwórka, która
wybrała się w drogę do dalekiej Muszyny mocno jest za tym, żeby w
trybie natychmiastowym relegować z naszej ligi takie zespoły jak
Wierna, Nida i Przebój, a dołączyć z powrotem Lubań, a także KS
Zakopane i Watrę z Białki Tatrzańskiej. Działo by się, nie?
Wyjazd jak
wyjazd, no może denerwujące były te objazdy, dzięki którym
podróż wydłużyła się gdzieś o godzinę, no i te serpentyny
przed samą Krynicą. Nieprzyzwyczajony człowiek do takich dróg
widocznie.
Około południa meldujemy się w Krynicy, gdzie chcemy
wjechać na Jaworzynę, ale kolejka była nieczynna, bo przechodziła
przegląd techniczny. Na wejście nie było czasu, a szkoda.
No to
jedziemy już do samej Muszyny. Zostawiamy samochód na terenie
stadionu, za chwilę podbija do nas dwóch porządkowych i wyglądają
na nieźle zdziwionych wizytą kibiców ze Skarżyska. Zdobywamy
namiary na jakieś jadełko i ruszamy w miasto. Może miasto to
trochę za dużo powiedziane, ale było bardzo kameralnie i miło.
Trafiamy do bardzo fajnej knajpki z naprawdę dobrym, ale też tanim
jedzeniem. Ale to akurat była sprawa drugorzędna, bo
najprzedniejsza była obsługa. Jak to powiedział jeden uczestnik
wyprawy, który tylko wodził wzrokiem: „popatrzeć zawsze można,
bo cóż mi pozostało... :-)”
Zbliża się
godzina meczu więc z powrotem udajemy się na obiekt. Tak naprawdę,
to nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, może tylko murawa jest
duża i równa, a tak, to tylko budynek i kilka rzędów krzesełek.
No i trybuna dla vipów.
Podbija do
nas pan z biletami, ale ja się podałem za blogspota, ktoś tam za
info, inny za orga i wyszło, że sami dziennikarze przyjechali więc
wejście wyszło za free. Fakt faktem, że facet nie nalegał zbytnio
i w ogóle był bardzo przyjaźnie nastawiony.
Miejsca, które
zajęliśmy nie były zbyt szczególne, bo okazało się, że
zasiedliśmy w pobliżu kilku podpitych starszych panów, którzy
byli swoistą lożą szyderców. Jeszcze jako tako się zachowywali
gdy był remis, potem strasznie jechali swoich piłkarzy.
„Trza było
iść do końca dziadu” czy „biegnij kutasie” to takie z tych
lżejszych inwektyw, z których zaśmiewaliśmy się do łez. Naszych
zawodników jakoś nie czepiali, poza tym, że po każdym faulu
domagali się kartki.
Apropo
sędziowania, to chyba po raz pierwszy Granatowi sędziowali
sędziowie z zagranicy, bo cała trójka okazała się Słowakami.
Strasznie słabi byli, w ogóle mieli chyba gdzieś po 50 lat, a
wyglądali jakby byli po sześciu piwach. Ale wygraliśmy więc nie
ma co roztrząsać tematu.
Sam mecz był
typowym meczem walki, takim z cyklu, kto strzeli pierwszy ten wygra.
Poprad miał tak naprawdę jedną sytuację na początku, ale Bartek
Gębura w ostatniej chwili zblokował piłkę wślizgiem i wyszła na
róg. Poza tym cały czas kontrolowaliśmy sytuację, a w 70. minucie
przyniosło to efekt bramkowy. Mateusz Fryc dopełnił w sumie
formalności, bo dobił do pustaka po strzale Małego i wypluciu
piłki przez bramkarza.
Nie chce mi
się oceniać zawodników, bo każdy naharował się na boisku
bardzo, a poza tym odczarowaliśmy Muszynę więc nie ma się co
czepiać.
Ciekawy
system punktacji po meczu zaprezentowało echo. W sumie tak to jest
gdy pisze się o czymś czego się nie widziało tylko gdzieś się
coś usłyszy, ktoś coś opowie, a ktoś inny podpowie. Nie
słyszałem nigdy, żeby np. korespondentem wojennym był ktoś, kto
na tej wojnie nie był, ale widocznie można być korespondentem
meczów Granatu, w ogóle na meczu nie będąc. Tak czy inaczej, ktoś
kto identyczną notę daje Fryckowi, Małemu, Łacie i...
Smolarczykowi jest niezłym fantastą. No, ale widocznie sport takich
też potrzebuje.
Nie chcę
źle pisać o Smolarczyku, bo walczył na ile potrafił i swoje
gdzieś tam próbował robić. Ale grał tak, że w końcu Irek
wysunął go na szpicę, żeby przestał robić krzywdę drużynie,
zwłaszcza w grze obronnej. No i w przodzie ładnie szarpał i
przeszkadzał.
Aha, i jak
pisałem tydzień temu, że mogę się mylić, tak dzisiaj piszę, że
się myliłem w sprawie Wojtka Jagodzińskiego. Z bliska typowa
piłkarska sylwetka, żaden pączek. No i super ułożona lewa noga.
Żeby tak strzelił w meczu jak w czasie przerwy to...
Po meczu
przybiliśmy piątki z drużyną, jeszcze tylko kilka rozmów i...
niestety, trzeba było wracać.
W drodze
powrotnej pozwoliliśmy sobie zajechać pod stadion Sandecji, która
grała z ROW Rybnik, ale była już końcówka meczu więc nie było
sensu się wbijać.
Co jeszcze
się działo podczas powrotu, to pominę milczeniem, bo różne
głupoty nas się imały. W domach jesteśmy koło północy.
A, i jeszcze
jedna podpowiedź dla kierownika drużyny. Bo ma taki przesąd, że jak
Granat wygra w jakimś komplecie koszulek, to w następnym meczu gra
w tych samych. Sprawdziło się. A ja ci, Darek podpowiadam, patrz
kogo zabierasz do autokaru. Kto był w Działoszycach, a kogo nie
było w Muszynie? I gdzie przegraliśmy, a gdzie wygraliśmy. Darek,
jeśli zależy ci na zwycięstwach wyjazdowych, to nie wpuszczaj tego
człowieka do autokaru. Zegarek mu przestaw, komórkę podpierdol,
powiedz, że kolejka odwołana, ale nie daj mu szans przyjść na
zbiórkę. I będzie dobrze :-)
Teraz przed
nami jazda na najwyższych obrotach. Dwa razy KSZO, Łysica i Soła.
Jak wygramy wszystko, to powoli szykujemy kasę na wyjazd do Ełku,
ewentualnie Działdowa czy Ostródy. Ale tam kurwa nie ma gór...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz