niedziela, 29 kwietnia 2012

Można? Można!!!


Po kilku nieudanych meczach Granatu mogłoby się wydawać, że nie znajdą się chętni, którzy chcieliby oglądać potyczkę naszych piłkarzy na wyjeździe z liderem z Tarnowa. I jeśli ktoś tak myślał, to rzeczywiście... wydawało mu się.
Ruszamy ze Skarżyska w 5 osób, na 3 godziny przed meczem. Miało być wcześniej, ale już na początku jednemu z nas pomyliły się godziny zbiórki, najpierw mówił, że zaspał, później, że stał w kolejce w sklepie po prowiant wyjazdowy, w każdym razie udało się jakoś wyjechać. Droga strasznie zatłoczona, przez Kielce przebijaliśmy się chyba z pół godziny, później też nie dało się jakoś przyspieszyć, koniec końcem meldujemy się równo z początkiem meczu na stadionie. Tzn. melduje się dwóch z nas, pozostali nie mają dowodów, które są niezbędne do wejścia na stadion. Jakoś jednak udaje nam się przekonać ochronę, że nie po to jechaliśmy tyle km, żeby nie obejrzeć meczu i w komplecie stawiamy się na trybunach. Siadamy za nasza ławką rezerwowych tj. na drugim końcu trybuny, na której jest młyn miejscowych. Zbiera ich się sporo, myślę, że ok.100 osób, ale upał chyba im nie daje za mocno dopingować, mają kilka zrywów po bramkach i w samej końcówce. Ale trzeba przyznać, że prezentowali się naprawdę dobrze. Nami się nie interesowali, chociaż o nas wiedzieli, kilka razy oklaskiwaliśmy dobrą grę naszych piłkarzy.
Co do samego meczu, to była relacja, więc kto czytał ten wie, że dramaturgia była znaczna. Przegrywaliśmy, szybko wyrównaliśmy, znów szybko zaczęliśmy przegrywać i tak minęła I połowa. No może nie aż tak szybko, choć trzeba przyznać, że było sporo składnych akcji po obu stronach, ostra gra, czasami nawet trochę za ostra, a na dodatek sędzia jakiś taki rozkojarzony. No bo jak nazwać fakt, że zawodnik gospodarzy wjeżdża wślizgiem w Michała Prusa-Niewiadomskiego, po którym to Michał musi opuścić boisko, a arbiter pokazuje, że nic nie było, a naszego trenera, który gwałtownie protestował, odsyła na trybuny? Wyczytałem, że dzięki temu drużynę dalej prowadził Arek Snopek. Za bardzo na wyrost to stwierdzenie, bo Irek stał kilka metrów za ławką i cały czas kierował poczynaniami drużyny. II połowa, a właściwie jej początek, to coś, czego jeszcze nie widziałem na stadionie, jak już interesuję się piłką tyle lat. Gwizdek, szybko przejmujemy piłkę, Mały podciąga pod pole karne, mija zwodem przeciwnika, ten go kosi, karny i sam poszkodowany pięknym strzałem w okienko doprowadza do remisu. Unia zaczyna od środka, szybko przejmuje piłkę Adaś Imiela, idzie na przebój, mija kilku przeciwników, wpada w pole karne, a tam dwóch obrońców bierze go w kleszcze, przewraca i znów karny. I znowu nasz kapitan podchodzi, strzela w ten sam róg i znów piłka w siatce. 4 minuty sprawiają, że jesteśmy w raju, a na stadionie robi się cicho. Słychać tylko naszego trenera, cały czas mobilizującego drużynę z trybun. Wtedy dochodzi do głupiego incydentu, bo jeden z miejscowych podchodzi do trenera, próbuje go uciszać, oczywiście bez efektu, a na koniec próbuje go opluć. Strasznie zaściankowe zachowanie, ale sam wygląd tego osobnika wyjaśniał wszystko. Przyleciał na mecz chyba prosto z solarium, na głowie 14,5 kg żelu i przewieszona damska torebka przez ramię. Chyba był z bojówki Roberta Biedronia.  
Wracając do meczu to nasi zawodnicy już do końca zostawiali 100% zdrowia na boisku, a w ostatnich kilku minutach to i 110%. Dzięki temu zwycięstwo stało się faktem. Tydzień temu pisałem, że aktualne wyniki zapisują się po negatywnej stronie naszej historii. Ale ten wczorajszy, to się zapisał złotymi zgłoskami na lata w mojej pamięci. Mam kilka meczów w głowie, pamiętne 3:2 z Radomiakiem, 1:0 z Koroną po bramce Haczyka w 90 minucie i jeszcze kilka innych, i właśnie ten wczorajszy dopisuję jako super granaciarski. Zwycięstwo w Tarnowie nad liderem cieszy, bardzo cieszy. Naprawdę brawo Panowie!!! Za Granatem zawsze warto pojechać. Ale najbardziej warto wtedy, jak się widzi, że zawodnicy zostawili wszystko co najlepsze na boisku i przyniosło to efekt. Nie może być ocen indywidualnych, bo ten mecz wygrał Granat. Każdy z Was, może dzisiaj z dumą spojrzeć w lustro i powiedzieć, że jest cząstką tej 84-letniej tradycji. Można? Można!!!
Długo jeszcze cieszyliśmy się z piłkarzami z tego zwycięstwa, ale co dobre to i szybko się kończy. Podróż powrotna to już wesoły samochód. Były śpiewy, postoje, fałszywe alarmy, jeden z nas o mało co nie wykupił dla siebie pakietu do myjni na jednej ze stacji, czysta była przepijana piwem, a piwo żołądkową gorzką, ale to już temat na zupełnie inną historię. W Skarżysku meldujemy się prawie o północy, ale nikt nie żałował tak pięknie spędzonej soboty.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz