poniedziałek, 16 września 2013

Wraca normalność

Będziesz na meczu z Koroną? - spytał kilka dni temu kumpel. Raczej nie – wiesz, że nie chodzę na Rejów. Pierdolisz bzdury – jak jesteś kibicem Granatu i nie ma cię na Koronie – znaczy, że nie żyjesz – wypalił mi w odpowiedzi.
Bo jest taki mecz gdy wcześniejsze zobowiązania nie obowiązują. I taki mecz był w sobotę. Byłem, widziałem zwycięstwo mojego Granaciku, a dla takich chwil jest się właśnie kibicem. I w takich chwilach każdy z nas wie, co tak naprawdę w tym kibicowskim życiu się liczy. Liczy się tylko GRANAT.

Dlaczego nie lubimy Korony? Ktoś napisał przed kilkoma dniami, że to niechęć jeszcze z lat dziewięćdziesiątych. Ja bym polemizował i to ostro. Pamiętam mecze z końcówki lat osiemdziesiątych i zawsze było gorąco. A i wcześniej też pewnie miło nie było, ale tego to już nie pamiętam. Oczywiście wcześniej to znaczy po 1973, bo wcześniej Korony na świecie nie było. Ciekawa sprawa – mają w tym roku 40. rocznicę istnienia. Łatwo policzyć – jak nasz Granacik miał 40 lat – ich nawet jeszcze nie było. Więc jak widzę, że ktoś w internecie pisze, że mamy kompleks Korony, to zawsze proponuję: pierdolnij się w łeb gówniarzu – co ty wiesz o tradycji?

Jakie były dawniej mecze z Koroną? Nie pamiętam nudnych. Zawsze naprzeciwko siebie wychodziło 22 wojowników. To były wojny na trybunach i wojny na boisku. To zawsze były mecze gdzie wychodziło się grać w piłkę. Nienawiść podsycał fakt, że obydwa zespoły walczyły o palmę pierwszeństwa i w lidze i w województwie.
Kilka meczów mam jeszcze dobrze w pamięci. Pierwszy pod koniec lat 80-tych, mecz, o którym wtedy było głośno. Walcząca o awans Korona potrzebowała punktów w Skarżysku, ale na Rejowie o punkty było trudno. Bardzo trudno. Z opowieści byłych zawodników i trenerów słyszałem, że Korona zaproponowała konkretną stawkę za zwycięstwo. Zawodnicy Granatu wyśmiali tę propozycje i podali swoją cenę, znowu nie do przyjęcia dla gości. Podobno goście trzasnęli drzwiami i hasłem: my ten mecz z wami wygramy. Na boisku rzeczywiście szybko zdobyli prowadzenie, ale Granat jeszcze szybciej wyrównał i do przerwy tak cisnął, że kolejne bramki po przerwie wydawały się kwestią czasu. Koronie awans uciekał, chyba wiedzieli, że tego meczu nie wygrają. Chcieli się jeszcze targować, ale cena była podana wcześniej. Podobno do pudełka po butach poszła składka nie tylko pieniężna, podobno niektórzy wrzucili tam też swoje obrączki, sygnety czy łańcuszki. Transakcja doszła do skutku i haniebnie przegraliśmy ten mecz 1:4. Pamiętam tłum kibiców, który zgromadził się wtedy pod domkiem klubowym. Pamiętam okrzyki, gdzie sprzedawczyki i złodzieje były tymi z łagodniejszych. Pierwszy raz miałem okazję poznać działanie gazu łzawiącego, który w tłum wrzuciła jeszcze milicja. Wiele osób odwróciło się wtedy od Granatu. To był mecz z gatunku tych nie do odpuszczenia. Dla kogoś jednak ważniejsze były pieniądze.
Rok później, jeszcze w cieniu poprzedniego meczu gładko przegraliśmy 0:3, a mecz ten zapamiętałem z tego, że było na nim dosłownie kilkunastu kibiców gości, choć na poprzednim było ich spokojnie z półtorej setki. Po meczu, co dzisiaj może wydawać się dziwne, milicja wyprowadziła ich poza stadion... i odjechała. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Mniej więcej ze stawideł koło dzisiejszej Myśliwskiej oglądałem z kumplem jak nasi kibice dorwali gości już na wysokości tego starego pieca. Walka była mocno jednostronna, zwłaszcza, że naszych było gdzieś z pięć razy więcej.
Z tych pamiętnych meczów jeszcze chodzą mi po głowie dwa zwycięskie. Pierwszy to ten z jedyną bramką Jarka Kotwicy prosto z rożnego i gdzieś tak w 92 minucie, gdzie o mało nie zostałem stratowany tłumem kibiców walących na ogrodzenie w szale radości. Nauczony tym faktem zawsze później przy golu Granatu biegłem przezornie po ławkach w dół w kierunku ogrodzenia.
Drugi mecz był o tyle ciekawy, że bardzo szybko strzeliliśmy dwa gole, najpierw Bilu po pięknej główce w długi róg, a chwilę później Maniek Siudek. I emocji piłkarskich było by wtedy na tyle. Za to straciliśmy wtedy w głupi sposób flagę, którą zakosił nam chyba z dziesięcioletni chłopaczek udający dziecko do podawania piłek.
O tym, że Koronie w Skarżysku nigdy nie było łatwo świadczył też ostatni mecz pomiędzy tymi drużynami w sezonie bodajże 96/97. Pewnie krocząca po awans Korona została zatrzymana w Skarżysku przez słaby wtedy, ale ambitny zespół Granatu. Wynik był remisowy 2:2, jedną z bramek zdobył wtedy mój kolega z zespołu juniorów – Jarek Pacek, zresztą była to jego premierowa bramka w pierwszej drużynie.
Jedyne zwycięstwo w Kielcach jakie pamiętam, to w pucharze, po bramce bodajże Marcina Jastrzębia w przedostatniej minucie dogrywki. Pamiętam z gazet, bo akurat podróż na ten mecz zakończyliśmy w Suchedniowie.
Kilka lat temu graliśmy z rezerwami, ale też nie udało się wygrać.

Ile to już lat czekałem na zwycięstwo z Koroną? Siedemnaście na pewno, a może i więcej...

Ale nadszedł dzień 14 września 2013 roku i znów stawiłem się na Rejowie wierząc, że to teraz. I znów był to mecz walki. Znów dwa zespoły wyszły grać w piłkę. I ta 88 minuta. I znów pobiegłem w dół, po ławkach, na ogrodzenie, bo tak mam zapisane w granaciarskich genach. Dziękuję.

Jeśli piłkarze dali z siebie 100%, to ja dałem na trybunach z siebie 110%. Jeszcze dzisiaj nie mogę głośno mówić, ale to jest szczegół.

Cieszę się, że na trybuny wraca normalność. Cieszę się z kolejnych pokoleń granaciarzy, na których sama nazwa Korona działa jak czerwona płachta na byka. 120 osób w młynie to jest bardzo dobry wynik, a 500 na całym stadionie to jest ta liczba, o którą działacze naszego klubu muszą zawalczyć. Bo, że jest potencjał, to widać. Wiele razy pisałem o cateringu, pamiątkach. I okazuje się, że jednak się da. Co prawda o wszystko zadbali kibice, ale w ścisłym porozumieniu z klubem co można, a nawet należy tylko chwalić. Jeśli klub idzie w jednym rzędzie z kibicami, to działa to w obydwie strony. A, że czasem trzeba zapłacić karę za race czy bluzgi? Nie ma co żałować, to jest mecz z Koroną, a nie Bucovią Bukowa!

Wielki szacun dla naszych piłkarzy. Wielu z nich to mieszkańcy Kielc, wychowankowie czy byli gracze Korony. Ale na boisko wyszli z pełnym zaangażowaniem i profesjonalizmem. A po meczu jeszcze długo bawili się razem z nami. Trybuny rządzą się swoimi prawami, piłkarz wychodzi grać w piłkę. Nasze sympatie czy antypatie w żaden sposób nie przekładają się na relacje z zawodnikami. Grają u nas, dla nas – wszyscy jesteśmy Granaciarzami.

Po zwycięstwie z Koroną, przynajmniej ze mnie zeszło na moment ciśnienie. Jesteśmy lepsi, na razie od rezerw, ale jeszcze trochę cierpliwości...

Za to dzisiaj tak sobie pomyślałem:
Wygraliśmy z Koroną, jesteśmy lepsi, ale przecież my w tej lidze jesteśmy lepsi jeszcze od szesnastu innych zespołów. My nie jesteśmy jedni z wielu. My jesteśmy najlepsi. My jesteśmy Granacik.

Marsz w górę tabeli trwa... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz