wtorek, 18 lutego 2014

Żegnaj Marcin...

Miało być o nowych graczach, o wynikach sparingów, o naszych szansach w rundzie wiosennej, ale jak to przeważnie w życiu bywa, niespodziewane wiadomości potrafią przewrócić wszystko do góry nogami. Dodatkowo wiadomość ta była chyba dla nas, kibiców i ludzi związanych z Granatem – najgorsza z możliwych.

Nie żyje Marcin Jastrząb. Po skończeniu kariery przez Tomka Chołuja był jedynym grającym zawodnikiem tworzącym rodzaj pomostu pomiędzy starym, świetnym Granatem z lat 90-tych, tym słabym z lat późniejszych i wreszcie odradzającym się w ostatnim czasie. Wielu pamięta Go, jako kapitana pierwszej drużyny, jako zawodnika tylko jednego, naszego klubu i ma rację. Taki był Cinek. Mówiłeś Cinek – myślałeś Granat.
Ja mogę napisać coś więcej. Marcina poznałem jakoś na początku lat 90-tych. Gdy przyszedłem na treningi do klubu, On już był pełnoprawnym zawodnikiem grupy juniorów. To była bardzo mocna paka prowadzona przez trenera Aleksandra Michalca. Grzesiek Sykuła, Czarek Nowak, Michał Dudek, Arek Snopek, Arek Michalec, Marcin Sieczka, Sebastian Wierzbiński, Jarek Pacek, Krzysiek Gembski, Sylwek Klimek, to ci, których oprócz Cinka pamiętam z imienia i nazwiska. Cinek był w paczce ludzi z Milicy, z Rogalem i Jarosem. Pamiętam, że właśnie ci dwaj przodowali w robieniu żartów z nowych w drużynie. Nie były to jakieś chamskie zagrywki, tylko takie tam młodzieńcze żarty, z których teraz człowiek się śmieje. Marcina pamiętam jako tego, który nieraz te żarty tonował, już wtedy było widać, że ma posłuch wśród kolegów.  
Ze wspólnej gry najbardziej pamiętam sezon, gdy biliśmy się o awans do makroregionu juniorów starszych z Ruchem i Starem. Mimo naprawdę dobrej drużyny musieliśmy wtedy uznać wyższość rywali zza między. Cinek był wtedy wiodącą postacią w drużynie. Nie napiszę, że był najlepszy, bo dobrych zawodników było kilku, ale Cinek był niezastąpiony. Dobrze zbudowany, silny, wtedy nominalny napastnik, ale potrafił zagrać na każdej pozycji. Ile on wtedy ważnych bramek strzelił.
Jako anegdotkę opowiem, jak jechaliśmy na mecz do słabej drużyny z Chmielnika. Mecz był w niedzielę, a w sobotę na Milicy była jakaś imprezka, czy ktoś tam miał urodziny, nie pamiętam już. Na zbiórkę cały skład z Milicy przyszedł „mocno zmęczony”, no ale Cinek przyszedł „bardzo mocno zmęczony”. Do autokaru wbił się tylnymi drzwiami i jazda. Trener wyczytał czy wszyscy są, a tuż przed Chmielnikiem wyczytał skład, oczywiście Cinek w pierwszej jedenastce. W samym meczu szło nam jak po grudzie, nic się nie udawało, do przerwy było po zero. Po przerwie Cinek wziął sprawy w swoje nogi, strzelił szybko trzy bramki, wygraliśmy i powrót. To był cały On. Po prostu robił co umiał najlepiej. Oczywiście cała ta sytuacja, to był jakiś jednorazowy epizod, ale dobrze to pamiętam.
Gdy wszystko było na dobrej drodze do awansu, przyszedł mecz u siebie z Ruchem. Wyszliśmy w najmocniejszym składzie, ale tak spięci na wynik, że my graliśmy, a bramki strzelali przeciwnicy. Wynik 1:5 mówi sam za siebie. Przeciwnikom należy oddać, że byli w tym dniu i w ogóle całym sezonie lepsi. Do dzisiaj wielu z nich można spotkać grających podczas meczu żonatych z kawalerami.
Następny sezon, to już był schyłek naszej juniorskiej ekipy. Część kolegów zaczęła treningi z pierwszą drużyną, kto pamięta piękną bramkę Grześka Sykuły na 2:0 z KSZO kroczącym wtedy po awans do ligi? Kto pamięta bramkę Jarka Packa na 1:0 w meczu z Koroną (skończyło się 2:2)? Innym znudziła się gra w piłkę, jeszcze inni skończyli szkołę i wyjechali. Cinek był w tej grupie pukającej do drzwi pierwszego zespołu. Ja wtedy dałem sobie spokój z graniem, skupiłem się na kibicowaniu i nauce.
Gdzieś chyba w tamtych latach Marcin miał przymusowy urlop od Granatu, przeznaczony na służbę wojskową w Dęblinie, gdzie oczywiście grał w piłkę, bodajże w Orlętach.
Z takich rzeczy związanych z Cinkiem, pamiętam jeszcze wyjazd na Koronę, na mecz pucharowy, gdy my skończyliśmy swoją podróż w Suchedniowie, z powodu braku biletów, a na drugi dzień wyczytałem w echu, że Granat wygrał po dogrywce, a zwycięską bramkę zdobył właśnie Cinek.
Takie to były czasy, że o wyniku nie wiedziało się zaraz po końcowym gwizdku, bo przecież o komórkach nikt wtedy nie myślał, tylko albo w ten sam dzień, o ile się czekało przed emcekiem na piłkarzy, albo na drugi dzień z gazety.
Później przyszły czasy gdy wyprowadziłem się ze Skarżyska, nie było jeszcze internetu, ale biegło się z rana do kiosku i przeglądało radomskie echo. Ileż to razy przewijało się tam nazwisko Jastrząb. Był po prostu zawsze.
Gdy przyszły lepsze czasy, wielu naszych wychowanków pożegnało się z klubem. Ale nie Marcin. I to nie dlatego, że jako najstarszy zawodnik był nie do ruszenia. Po prostu, on z naszych był najlepszy. Miał największą charyzmę i umiał grać w piłkę. Może już szybkość była nie ta co dawniej, dokuczał już brak zdrowia, ale wychodził i grał. Ileż jeszcze bramek dla nas strzelił, ileż razy wyprowadzał nasz Granacik na środek boiska.
Ostatnia bramką, jaką zapamiętałem w Jego wykonaniu, to z meczu u siebie z Wisłą Sandomierz. Zamiast łatwego zwycięstwa, długo przegrywaliśmy 1:2 i w ostatniej akcji meczu, po rzucie rożnym Cinek po pięknym wyskoku pakuje piłkę głową do bramki, ustalając wynik meczu. Jak zawsze grał do końca.
Problemy ze zdrowiem dawały jednak o sobie znać i całkiem przecież niedawno zmuszony był do rozbratu z piłką. Grał jeszcze w lidze amatorskiej, kilka razy się widzieliśmy na Granacie, choć w sumie raczej mało bywał na meczach.
I nagle ta wiadomość. Szok. Nie ma co pisać, że ja zachowałbym się inaczej. Nikt nie wie dlaczego, nikt nie wie o problemach drugiego człowieka. Bez sensu, niepotrzebnie, ale stało się.
Marcin, to nie tak powinno być! Żegnaj Kolego! Spoczywaj w pokoju!

Pogrzeb Marcina odbędzie się w czwartek o godzinie 14.00 w kościele Najświętszego Serca Jezusowego w Skarżysku-Kamiennej. Na pewno tłumnie pożegnają Go koledzy z boiska jak i kibice. W takich chwilach nie ma pięknych słów. Pozostaje pamięć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz