poniedziałek, 5 maja 2014

Norma wykonana

Po łatwym zwycięstwie z KSZO, każdy następny mecz to była walka, za każdym razem zakończona jednobramkowym zwycięstwem. Jadąc do Myślenic, nie zastanawialiśmy się, czy uda się zrewanżować Dalinowi za jedyną jesienną porażkę na Rejowie tylko jak wysokie będzie to zwycięstwo, co by nie mówić, z drużyną z końca tabeli. Rewanż się udał, ale znowu musieliśmy zwycięstwo wywalczyć grając do ostatnich minut na najwyższych obrotach. Ale takie zwycięstwa smakują najbardziej.


Do Myślenic wyruszyliśmy w siedem osób, trochę wcześniej niż wynikało to z ilości kilometrów, ale trzeba zawsze wziąć poprawkę na krakowskie korki. Akurat korków w pierwszą stronę nie było więc na stadionie zameldowaliśmy się już godzinę przed meczem. Z wejściem były niezłe jaja, bo gospodarze twierdzili, że Granat zgłosił im nasz przyjazd w sile dwóch autokarów i przygotowali się na to solidnie. Koło stadionu krążyły cztery radiowozy, a wewnątrz było kilkudziesięciu ochroniarzy z pełnym wyposażeniem czyli pałki, gaz i bodajże cztery bazooki. Nie bardzo uwierzyli, że będzie nas siedmiu (w sumie to ośmiu, bo dotarł jeszcze kibic, który na co dzień mieszka w Krakowie) i jako zorganizowaną grupę umieścili nas w klatce. Tuż przed meczem poszli jednak po rozum do głowy i pozwolili nam usiąść normalnie na trybunie, w sektorze dumnie przez nich nazwanym, buforowym.

Do meczu przystępowaliśmy z mocno wyszczerbionym ostrzem. Nie mógł zagrać Mateusz Fryc z powodu kontuzji, a Bartka Malinowskiego z gry wyeliminowała czwarta żółta kartka. Na szpicy zagrał Mateusz Dziubek, ale z bardzo mizernym skutkiem. Jest ewidentnie pod formą, a do tego przegrał mnóstwo pojedynków biegowych, co jeszcze do niedawna było raczej niemożliwe.

Niby wyszliśmy w ustawieniu defensywnym, z dwoma pomocnikami odpowiedzialnymi bardziej za obronę niż zawiązywanie akcji, ale dosyć szybko objęliśmy prowadzenie po golu Michała Gajosa. Przyznam, że nawet nie widziałem tej bramki, bo akurat wklepywałem składy w telefonie.

Tyle, że po strzelonej bramce gospodarze wzięli się za granie i szybko zrobiło się 1:2. Właściwie to za granie wziął się tam jeden gość, z dychą na plecach, i robił grę całego Dalina. Woził i naszych defensywnych pomocników i całą obronę, właściwie to mijał nas niczym tyczki i każdy jego kontakt z piłką to był smród pod naszą bramką. Dobrze, że do przerwy skończyło się na 1:2, bo tak naprawdę, to różnie mogło z tym być, choć w końcówce sytuacyjny strzał Małego wylądował na poprzeczce gospodarzy.

Na drugą połowę wyszliśmy z nastawieniem szybkiego odrobienia straty, ale wyglądało to tak, że prędzej można było spodziewać się 1:3 niż 2:2.

Dopiero wejście Przemka Ryńskiego na boisko rozruszało nasz zespół w przodzie. Szarpał mocno w ataku wraz z Klaudiuszem, który też raz po raz podłączał się do naszych akcji. I choć wyglądało to na bicie głową w mur, to od czego mamy najlepszego strzelca? Po jednej z akcji piłka wróciła na 18 metr, gdzie dopadł do niej Marcin i choć strzał nie był może z tych najsilniejszych, to był na tyle precyzyjny, że bramkarz tylko odprowadził piłkę wzrokiem, a ta przy samym słupeczku wpadła do bramki.
Jeszcze nie skończyliśmy się cieszyć z wyrównania, jeszcze nie opadły emocje, a już sunęły nasze kolejne ataki. Te ostatnie kwadranse są dla naszych przeciwników zabójcze. Znowu akcja lewą stroną, wrzutka w pole karne, a tam zaczęła się rozgrywać partyjka niczym na stole do bimbołów. Gospodarze próbowali wybić trafili w nogi kogoś od nas. Próba strzału, znowu blok. Raz strzał, raz blok, w końcu w tym zamieszaniu odnalazł się Dawid Smolarczyk, który z dwóch metrów dopełnił formalności i ustalił wynik meczu.
Niby Dalin jeszcze próbował, ale nasza obrona pracowała już bezbłędnie i kolejne zwycięstwo stało się faktem. Dziesięć punktów przewagi nad Sołą zostało utrzymane i powoli należy sobie zadawać pytanie, w którym meczu jesteśmy w stanie zapewnić sobie zwycięstwo w lidze? Bardzo prawdopodobne, że stanie się to też w Myślenicach, bo właśnie tam gramy 25 maja z rezerwami Wisły Kraków.

Pozostała jeszcze kwestia powrotu do domu, który jak zawsze był wesoły i nie mogły nam zepsuć humoru nawet korki spowodowane końcem długiego weekendu majowego. W domu melduję się prawie o północy, ale co mi tam, warto było.

A następny mecz już w sobotę z Wisłą Sandomierz, nietypowo o 12 w południe, co spowodowane jest tym, że kilka godzin później jest ślub Przemka Ryńskiego. Zabawa będzie z pewnością przednia, ale najprzedniejsza będzie po zdecydowanym zwycięstwie.

Dla Młodej Pary oczywiście najlepszego! 

Wywiad z trenerem:
Tutaj:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz