poniedziałek, 21 maja 2012

Piłkarski weekend


W ciekawych godzinach rozgrywa Granat swoje ostatnie ligowe mecze. Najdłuższe dni w roku, a tu jak nie o 13.30 na Rejowie to o 15 w Muszynie. Mało brakowało, żebyśmy w kilka osób wybrali się na ten mecz, ale koniec końcem nie udało się.
Właściwie to meczem Granatu rozpoczął się całkiem ciekawy piłkarski weekend. Nieobecność w Muszynie miała dla mnie tylko taki pozytyw, że mogłem sobie obejrzeć zarówno walkę West Hamu o powrót do Premier League jak i finał Ligi Mistrzów, ale o tym może trochę później.
Co do Granatu, to nie widziałem więc wiele nie napiszę, ot może kilka przemyśleń. Zwycięstwo stwarzało nam szansę walki o fajne jak na beniaminka nawet drugie miejsce, które może i nic by nam nie dawało, ale na podium zawsze miło być. I jak to często przerabialiśmy tej wiosny, zadanie to zupełnie nas przerosło. Stabilności w tej drużynie nie ma wiosną praktycznie wcale. Jedyne co można nazwać zalążkiem stabilności miało miejsce 28 kwietnia i 2 maja kiedy to zdobyliśmy 6 pkt z rzędu i to przy całkiem miłej dla oka grze. Później był remis z Łysicą, wysokie zwycięstwo z Wieliczką i można było myśleć, że w Muszynie pokażemy swoją klasę i powalczymy o coś więcej. Bo Poprad ostatnio spuścił mocno z tonu, wygrała tam Juventa i nie przegrała tam Łysica. A Granat pojechał, ponad godzinę grał w przewadze i osiągnął, no cóż, osiągnął 1:0 w dupę. Trochę poczytałem relacji z meczu, trochę porozmawiałem i nie wiem czy dobrze sobie ten mecz wyobrażam. Bo dominują opinie, że atakowaliśmy, że były sytuacje, że mogliśmy wygrać. No to jak mogliśmy to czemu nie wygraliśmy? Ano nie wygraliśmy bo nie strzeliliśmy żadnej bramki. I mogę napisać, że mieliśmy 30 sytuacji sam na sam, 12 słupków i 8 poprzeczek, ale przy końcowym wyniku nic by to nie zmieniło, bo i tak po stronie bramek strzelonych widniało by ZERO. Zadziwia mnie swoją nieskutecznością Mateusz Fryc, podobno znów nie wykorzystał „sam na sam”. Ile to już takich akcji na wiosnę było? Jeśli chodzi o aktywność w grze, wypracowanie sobie akcji, wygranie pojedynku biegowego, to można powiedzieć, że to ten „stary i dobry” Mateusz z czasów jeszcze IV ligi. Jeśli zaś chodzi o skuteczność, to jest niestety tylko cieniem samego siebie. Druga sprawa – stracona bramka. Zrozumiałbym jeśli było by to jeszcze w I połowie, czy na początku II, no, ale grając w przewadze i stracić bramkę na 5 minut przed końcem? W 85 min. zespół grający w dziesiątkę powinien być przez nas zabiegany i co najwyżej ratować się wybijaniem piłki po autach. Ale chyba za dużo wymagam. Przegraliśmy, przed nami jeszcze 3 mecze, szansa na 9 punktów, zobaczymy co da się jeszcze ugrać. Aha, bo zapomniałbym. Mieliśmy w sobotę debiut naszego wychowanka w III lidze. Szkoda, że Tomkowi nie udało się zagrać na 0 z tyłu, ale mimo wszystko gratulacje i coraz częstszych występów w naszych barwach. Oczywiście jak najlepszych i zwycięskich. Łatwo nie będzie, bo jak ktoś napisał, do Machego dużo Tomkowi jeszcze brakuje. Nie jest to jednak żaden powód do wstydu, bo jak tak sobie oglądam tą III ligę, to wszystkim bramkarzom do Konrada sporo brakuje.
Jak już wspomniałem na wstępie, nie obejrzałem meczu Granatu, ale obejrzałem kilka innych. Jak już pewnie wiecie, po rocznej banicji, do Premier League wraca West Ham, co mnie bardzo cieszy, ale przede wszystkim należało się. Bo dla takich kibiców szkoda się pałętać niżej. Na decydującym meczu czyli jeszcze w II lidze było dokładnie 78523 widzów. Nieźle, nie? Dla porównania liczba widzów na wszystkich stadionach polskiej „ekstraklasy” w poszczególnych kolejkach. Czyli miazga.
Następnie przyszedł czas na finał Ligi Mistrzów. Nie grał w nim żaden zespół jakoś szczególnie mi bliski. Ale nie miałem żadnych wątpliwości. Jak gra szwabski zespół, to znaczy, że trzeba kibicować rywalom. Pomeczowy widok tych wszystkich Schweinsteigerów – bezcenny. Sam mecz nie powalał swoją jakością, no, ale jak ma się takiego Drogbę, to można nic nie grać, a wygrać.
W niedzielę obejrzałem dodatkowo naszą I ligę, ale stwierdziłem, że niczym się ta kopanina nie różni od tej naszej trzecioligowej, tylko nazwiska może takie jakieś bardziej znane. Wieczorkiem, tak na deser finał Pucharu Włoch czyli Napoli z Juventusem czyli dwie drużyny grające zapomnianym już trochę systemem 1-3-5-2. Ale jak ma się do tego stylu właściwych piłkarzy, to można tylko oglądać i podziwiać. Akcja za akcję, cały czas coś się działo, a efekt taki, że puchar powędrował do Neapolu. Piłkarski weekend powoli dobiegał końca. Szkoda tylko Del Piero, bo to kolejny piłkarz, który uświadamia człowiekowi, że się starzeje. Z czasów piłkarskiego dzieciństwa nie gra już nikt, niektórzy idole już nawet nie żyją. Pamiętam czasy, że po jakimś meczu wybiegało się na boisko, jeden był Carecą, drugi Sokratesem, o Maradonę trzeba było się bić, na bramce stał Bats albo Pfaff, ale to już chyba mało osób pamięta. Później był czas Romario, Bebeto, Roberto Baggio czy Van Bastena, choć pamiętam, że niejeden krzyczał, że jest Pawłem Wawrzyńczakiem czy Stasiem Oparą. I właśnie następnie doszło do głosu pokolenie Raula, Del Piero oraz wielu innych, których kariery właśnie się kończą. I człowiek już nieraz zaczyna podchodzić do tego wszystkiego z dystansem. Jedno się tylko nie zmienia. Na Granat człowieka ciągnie jak zawsze...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz