poniedziałek, 8 października 2012

Granat jak MU, Taler jak Moskała...

Różne mecze oglądałem w naszej najnowszej III-cio ligowej przygodzie. Niby każdego przeciwnika należy docenić, ale trudno, żeby na poważnie brać Wieliczkę, Orlicza czy Lubania Maniowy. Wierna natomiast sprawia wrażenie ligowej solidności, a jej pozycja w tabeli sugerowała ciężki mecz i trudny do przewidzenia końcowy wynik. Oczywiście dla osób postronnych, bo mimo fatalnej aury na mecz pojechało ponad 30 osób ze Skarżyska, dla których wynik mógł być tylko jeden. I taki był, co przełożyło się na dobrą zabawę i na trybunach i podczas drogi powrotnej.
Oczywiście, że wierzyłem w zwycięstwo, bo taka jest rola kibica. Być na meczu i wierzyć w Granat to nawet nie rola, a obowiązek. Ale takiego meczu, przyznam otwarcie, się nie spodziewałem. Po prostu przyjechaliśmy, wyszliśmy na boisko i przeciwstawiliśmy gospodarzom tak dużą dawkę ambicji, tak dużo takiej boiskowej złości i nieustępliwości, że po prostu się po nich przejechaliśmy niczym dwudziestotonowy walec.
W porównaniu do ostatniego meczu, trener dokonał trzech zmian. Zamiast Imieli zagrał Sala, za Ryńskiego Taler, a za pauzującego za nadmiar kartek Chrzanowskiego wystąpił Michał Kołodziejczyk. Dawid zagrał jak zwykle dobrze w odbiorze i jak zwykle słabo w ofensywie. Przy wyprowadzaniu akcji, a to jedno kółeczko za dużo, a to podanie niecelne, a to strata niepotrzebna. Na plus to, że sam kilka swoich błędów naprawił, a przerywanie akcji przeciwników i przewidywanie gdzie przeciwnik zagra futbolówkę naprawdę znamionowało duże umiejętności defensywne. No, ale to defensywny pomocnik przecież. Naprzeciwko niego zagrał Bartek Strzębski i z pewnością nie zaliczy występu przeciwko Granatowi do udanych. Może za bardzo chciał, a może na tygodniu nie trenował bo grał w mistrzostwach jakichś szkół i cudem dojechał prosto na niedzielny mecz – nie wiem, zresztą nie moja sprawa. Dlaczego o ty piszę? Sam kilka razy pisałem, że szkoda, że się Go pozbyto z Granatu, że błąd i takie tam. Otóż, jak już teraz wiem, żaden błąd. Bartek po prostu grał sobie w końcówce sezonu w jakichś szkolnych mistrzostwach, nie trenował, ale obiecał trenerowi, że przyjedzie na mecz z Orliczem. No i nie przyjechał, nawet nie zadzwonił, wysłał tylko sms-a, że zostaje na mistrzostwach. No to powodzenia w ogórkowych rozgrywkach, bo Granat albo się szanuje albo się w Nim nie gra.
Michał Kołodziejczyk zaliczył bardzo dobry występ. Nie wiem nawet czy za tydzień trener nie będzie miał bólu głowy przy obsadzie prawej obrony. Chłopak niby nie gra w ogóle, a wyszedł i zagrał z takim zębem, że aż miło patrzeć. Podłączanie się do akcji, wygrane główki, udane wślizgi. Nawet jak gdzieś nie dawał rady to po prostu jeździł na dupie, żeby tylko utrudnić przeciwnikowi życie.
Marcin Taler prawie, że pozytywnie, bo grał dobrze, ale niestety zaniża ogólny poziom waleczności i nieustępliwości całej drużyny. Zamiast walczyć o każdą piłkę woli przewracać się w polu karnym i kolekcjonować żółte kartki za głupotę. Oprócz kary kartkowej powinien jeszcze dostać po kieszeni od klubu, bo za chwilę będzie pauzował za kartki nie wynikające z niczego, a po drugie jaka by to liga nie było, to kibic chce oglądać walkę i nieustępliwość, a nie pady w polu karnym. Jakbyś chciał równać do Moskały i zagrać w ekstraklasie, to nie zaczynaj brać z niego przykładu od żenujących symulek. Bo to w sumie Moskała odwalił w meczu z Hutnikiem żenadę roku. Po jakimś tam kontakcie z zawodnikiem Hutnika padł na ryja jakby go pierdolnął co najmniej Gołota, jeśli nie Kliczko. A, że sędziował sędzia kielecki to się dał nabrać i wyciągnął czerwoną. I za chwilę zadowolony Moskała paradował w glorii dobrze wykonanego zadania. Piłkarski nie dość, że emeryt to do tego boiskowy oszust.
Na filmiku od 1:45

A, że nasz mecz sędziował sędzia z Małopolski, to się nabrać nie dał. A prawda jest taka, że jakbyś Marcin się nie wywracał, to mógłbyś zagrać do kolegi, który miałby w bramce dwóch obrońców, ale nie bramkarza, którego Ty byś przecież minął. I pewnie była by bramka. Zacznij wreszcie grać do końca, bo to w taki sposób buduje się szacunek i u przeciwników i u kibiców.
Bramki dla nas strzelili Klaudiusz Łatkowski i Marcin Kołodziejczyk. Czy pierwszą strzelił Klaudiusz, to właściwie nie wiem, bo było takie zamieszanie, że nie sposób dostrzec kto ostatni wepchnął piłkę do bramki. Ważne, że wpadło. Mały jak już strzela to musi być ładnie. Zamarkował podanie do boku, rozprowadził sobie defensorów, po czym huknął w kierunku bramki. Piłka jeszcze odbiła się od obrońcy i wpadła w okienko bramki Wiernej. Szczęście sprzyja lepszym. A po każdej bramce długo i głośno rozbrzmiewały na trybunach trzy ukochane literki. 
Nie będę oceniał pozostałych zawodników, bo bym powielał tylko komplementy. Nie było wczoraj słabego piłkarsko ogniwa.
A Wierna? Może trudno w to uwierzyć, ale ani razu nie zrobiła składnej akcji, nie oddała żadnego trudnego strzału. Po prostu nie mogli zrobić nic tak dysponowanym Granacie. Aż szkoda, że jeszcze nigdy nie zagraliśmy tak na Rejowie.
A po przyjeździe do domu czekały mnie Gran Derbi. Przy osobistych sympatiach nie sposób nie docenić geniuszu obu drużyn. Tego nawet nie sposób nazwać piłką nożną. Może bardziej figurowa jazda z piłką po trawie. Bajka. I jak najbardziej sprawiedliwy remis. Chociaż gdyby tak Benzema...
A później luknąłem na retransmisję meczu MU z Newcastle. I MU pojechało sobie na wyjazd, rach, ciach, raz, dwa, trzy i po Newcastle. I tak sobie pomyślałem: czy ja już dzisiaj podobnego meczu nie widziałem? Ach, ten mój nieprzewidywalny Granacik...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz