niedziela, 20 stycznia 2013

Podsumowanie tygodnia (2)


Kolejny tydzień mamy z głowy. Styczeń nabrał rozpędu, za chwilę pierwszy mecz sparingowy i coraz bliżej liga. Nie ma dnia, żeby chociaż kilku minut nie poświęcić informacjom „co w Granacie?”.
Ten tydzień miał przynieść najważniejszą dla naszego składu wiadomość: co z przyszłością Małego? Marcin był w Rzeszowie i … był. Ale jest nadal w Granacie i możemy spokojnie patrzeć w przyszłość. Resovia nie zaproponowała nic ciekawego, sama ma kłopoty, a żaden piłkarz nie jest instytucją Caritasu, no chyba, że jakiś słaby i zdeterminowany. Na tę chwilę ważniejsze jest to, że Marcin chce podpisać kontrakt z Granatem na kolejny sezon. Nie oszukujmy się, jeśli chcemy o coś walczyć to trzeba zrobić ten krok i budować drużynę właśnie wokół Marcina. Mamy najlepszego zawodnika w świętokrzyskim jeśli chodzi o niższe ligi i trzeba z tego skorzystać.
Najlepszy zawodnik, fakt, ale zaimponował mi czymś innym. Po rundzie jesiennej zaczął od treningów z Koroną. Nie owijał w bawełnę, twierdził naokoło, że to jego klub i chce tam grać. Nie stracił tymi wypowiedziami nic w naszych oczach. Tylko wyjątkowy głupek nie chciałby grać w swoim klubie. Swego czasu, jeszcze za dzieciaka, szczytem marzeń było wybiegnięcie w przerwie na murawę boiska Granatu i pokopanie piłki w polu karnym czy strzelenie gola z kilku metrów. Mało osób pewnie pamięta jak momentalnie spiker klubowy prosił dzieci o zejście z murawy, ewentualnie dość szybko trzeba było się ewakuować przed legendarnym już porządkowym Konderką. A zagrać w Granacie to była jakaś odległa galaktyka, szczyt marzeń. To samo mamy, jeśli chodzi o Marcina, tylko klub nie ten.
Z Koroną się nie udało, może to i dobrze, zresztą po co w Kielcach dobry zawodnik, tam, żeby się załapać trzeba chyba robić czterysta wślizgów na minutę i zdać egzamin z łamania kości, a niekoniecznie grać w piłkę.
Potem była przygoda z Resovią, ale Marcin nigdy nie zapomniał, że jest zawodnikiem Granatu. Nigdy nie wypomniał, że przyszedł za darmo, że może niech Granat zejdzie z kwoty odstępnego, czekał aż kluby się dogadają, a gotowy był zarówno na podjęcie wyzwania w II lidze jak i walki z Granatem o tę ligę. Ma chłopak poukładane w głowie, ale przede wszystkim więcej takich piłkarzy i w ogóle więcej takich ludzi.
Lance Armstrong przyznał się wreszcie, że brał doping. Nienawidzę oszukaństwa w sporcie, nie mam zamiaru człowieka bronić, ale nawet go rozumiem. Nie jestem fanem kolarstwa, ale jestem fanem Tour de France. I oglądałem bodajże wszystkie jego zwycięstwa z fantastycznym komentarzem na Eurosporcie. Nigdy nie miałem wątpliwości, że nie można tak jeździć. To był gość, który pod górę jeździł szybciej niż niejeden z nas z dużej górki. Tego oczekiwali sponsorzy, tego oczekiwała telewizja, tego oczekiwali widzowie. Tracił na płaskich etapach nieraz ponad pół godziny, a później były góry i... mimo wszystko, to było coś pięknego. 20 km do mety cały czas pod górę. Wszyscy błagalnie patrzyli na słupki odliczające kilometry do mety, oddychali rękawami, nogawkami, a on po prostu jechał. I wygrywał. A teraz jest kozłem ofiarnym. Tak jak wcześniej Marco Pantani. Bo nie jest tak, że tylko on brał. Brało pewnie z 90% uczestników, tylko raz, że nie mieli talentu, a dwa, że nikt nie będzie kontrolował piętnastego czy pięćdziesiątego siódmego w klasyfikacji. Koniec legendy Armstronga, ale nie łudźmy się, to nie jest ostatnia afera dopingowa w kolarstwie.
Pep Guardiola w Bayernie i zaraz za nim Lewandowski. Pierwsza informacja jak najbardziej prawdziwa, a druga – hahaha. Jakby jego menadżer brał prowizję za każdą informację, gdzie to Lewy nie wyląduje, to nie musiałby pracować do końca życia, nawet jakby miał żyć pięćset lat. Manchester United, Liverpool, Juventus, teraz Bayern, kurwa, żaden piłkarz w Europie nie jest tak rozchwytywany. I co najlepsze, właśnie biega po boisku w Bremie. Lewy jest dobry wtedy gdy ma wokół dobrych zawodników. A gdy drużynie nie idzie, to nie idzie i Lewemu. Wielkie kluby potrzebują graczy, którzy sami potrafią zmienić losy meczu. Messi, Ronaldo, kiedyś Raul, Del Piero, to są czy byli zawodnicy, którzy jedną indywidualną akcją zmieniali losy meczu. Jak potrafi odwrócić losy meczu Robert Lewandowski? Ano, tak jak na zeszłorocznych ME. I dlatego wielkie kluby biją się o Falcao, a Lewandowski biega w Bremie, nawet właśnie dobił Werder bramką na 4:0.
Jakby istniał jeszcze Ruch, to właśnie teraz, w okolicach 17 stycznia mielibyśmy derby o puchar Prezydenta Miasta, czy Puchar Wyzwolenia Miasta, jakoś tak to szło. Jakie wyzwolenie taki puchar, zresztą nie ma Ruchu więc i meczu tego już od dawna nie ma. A szkoda, bo zawsze było ciekawie, a przeważnie śmiesznie. Ruch zawsze się na Granat spinał, nabiegali się, nakosili, a nie przypominam sobie, żeby kiedyś wygrali, chociaż podobno taki fakt też miał kiedyś miejsce. Przypominam sobie urywki z dwóch takich meczów. Jeden, gdzieś z połowy lat 90. rozegrany na starym Ruchu, na Sokolej. Przychodzimy z ojcem na mecz, no i ojciec jak to ojciec, musiał coś powiedzieć, jak to mecz będzie wyglądał. Zresztą tata chyba był większym lokalnym patriotą niż ja. Zawsze liczył na wyrównane mecze, na Ruch też chodził, a ja tylko na Granat, inny skarżyski sport jakoś dla mnie nie istniał.
„Dzisiaj Krzysiek Ruzik w bramce Ruchu, nie będzie miał Granat łatwo...”
No i rzeczywiście łatwo nie było, tyle było zaciętości, że skończyło się 6:1 dla Granatu, połowę bramek zdobył wtedy Jarek Wojtal, w tym jedną taką z wolnego z 30 metrów, że żaden bramkarz by nie pomógł.
Drugi mecz to bliższe czasy, coś koło 2000 roku. Granat nie był już taki mocny i w regulaminowym czasie skończyło się remisem. Po czterech kolejkach karnych był remis, w piątej zawodnik Granatu przestrzelił, a do piłki po stronie Ruchu podszedł Jarosław Mosiołek. Już pewnie miał ułożone w głowie jak to się będzie cieszył po strzelonej bramce, po czym jebnął w poprzeczkę. Trybuny ryknęły śmiechem, ileż docinków wtedy wysłuchał, trudno zliczyć. Pamiętam, jak darliśmy się z kumplem: „Mosiołek, na Manhatan”, wkurwiony był na maxa. Chwilę później Granat strzelił, Ruch nie, i zadowoleni wracaliśmy szybciutko do domów, bo mróz był wtedy dość ostry.
Bardzo solidnie wyglądał pierwszy trening rezerw. Muszę powiedzieć, że jestem spokojny o wyniki i zaangażowanie graczy drugiej drużyny. Dla Rafała to pierwsza samodzielna praca w zawodzie trenera, on włoży w to całe swoje granaciarskie serce. Opierdalania nie będzie.
Jeszcze solidniej wyglądał trening pierwszej drużyny. Irek potrafi wykorzystać wszystkie swoje znajomości, żeby wprowadzić coś nowego do metod szkoleniowych. Ale nie oszukujmy się, za darmo to w dzisiejszych czasach nawet w ryja dostać trudno. Stąd to zaproszenie dla wybrańców na ten trening. Ja np. nie dostałem. I to nie dlatego, że nie zasłużyłem. Po prostu nasz trener to inteligentny gość. I wie, że nigdy nie napisałbym tekstu reklamowego dla jakiegoś tam kieleckiego klubiku, z sufitu którego zwisają jakieś sznurki na 1801 m2. Kto napisze, dostanie zaproszenie. Coś za coś. Zdrowe zasady.  
A propo tych wszystkich bieżni, sport testerów i całego wyposażenia. Dla nas to nowość, ja lepsze sale do treningu widziałem dokładnie czternaście lat temu, tylko już nie pamiętam, czy na obiektach PSV czy Ajaxu. Nie piszę tego z jakiejś tam zawiści tylko żeby pokazać, jak głęboko w dupie jest polska piłka.
Jeszcze kilka słów o tych super elektronicznych pomocach przy treningu. Jak dla mnie to nie jest o wiele lepsze od zwykłych treningów. Bez tych wszystkich testerów mogę stwierdzić, że wiosną Chrzanu będzie więcej biegał od Rynia, Mały strzeli więcej goli od Rabendy, Michał Prus-Niewiadomski wygra więcej główek niż Radek Mikołajek, a Marcin Taler będzie częściej wywracał się bez powodu w polu karnym przeciwników od Mateusza Fryca. Ale skoro zwisające sznurki mają w czymś pomóc, to niech pomagają.
Podobno Janek Kowalski miał u nas zagrać, ale okazało się, że Wierna może za niego żądać pieniędzy i Granat odstąpił od rozmów. Ciekawie to musiało wyglądać, jedni coś chcą wyrwać, drudzy nie chcą nic dać. Na filmie Bareji wyglądało by to mniej więcej tak:  
Dzień dobry, po ile buty? Po dwieście. Nie mam tyle. To ile pan byś dał? Zero.
Poważnie brzmi? No chyba nie bardzo, a grajek ponoć dobry. W Siarce jest na testach.

Granat Skarżysko. Tradycja kilkunastu pokoleń kibiców. Na pewno więcej meczów wygranych niż przegranych. Wygrane po wspaniałej sportowej dramaturgii, jak i haniebnie sprzedane mecze. Święte wojny z Koroną czy z Radomiakiem. Czy dziś ktoś z nas wyobraża sobie tekst reklamowy jakiejś tam części galerii korona, na stronie Radomiaka czy KSZO? Nawet jeśli ktoś coś tam udostępnia niby za darmo? Nie, bo tradycja świętych wojen na to nie pozwala. U nas na stronie wisi. Świat schodzi na psy. Koroniak79 czuwa żebyśmy byli pośmiewiskiem województwa. Do następnego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz