czwartek, 2 maja 2013

Faszyści nie przyjechali...


Niewiele osób wierzyło chyba wczoraj w Granat. Taka sobie pogoda, słabiuteńki występ z Popradem i bardzo zmalałe szanse na włączenie się do walki o awans spowodowały, że dawno nie widziałem takich pustek na trybunach. No cóż, kto nie był, niech żałuje, bo wreszcie są powody do zadowolenia. Ale tak grać trzeba było od pierwszego meczu.


Dobrze jest czasem poczytać bloga. Dobrze jest czasem wsłuchać się w głos trybun. Wreszcie odeszliśmy od marnego systemu 1-4-5-1, i to jak daleko odeszliśmy. Wczoraj, mimo że graliśmy z, przynajmniej na papierze mocnym, Beskidem, trener postanowił postawić wszystko na jedna kartę i zaatakować. I okazało się, że tak trzeba było już dawno. 1-4-3-3 przy potencjale zawodników pierwszego składu daje nam dużą przewagę przy przechodzeniu z obrony do ataku, a ogromną przy kontratakach. I to było widać. Obrona – klasa. Wcale nie potrzeba kolejnego defensora w postaci defensywnego pomocnika. Czterech doświadczonych, mocnych gości i nikt nie miał prawa wygrać nawet pół główki. Stracona bramka to był tylko efekt dekoncentracji i tego, że Marek Basąg więcej grał w ataku, polując na swojego gola, który mu się z przebiegu gry należał.
I choć system był ofensywny, to właśnie Marek Basąg najmocniej popracował przy pierwszym golu. Po rzucie wolnym straciliśmy piłkę w narożniku boiska, tyle, że Marek nie zaczął się cofać, a mocno nacisnął na obrońcę, przejął piłkę i dośrodkował w pole karne. Pozostali obrońcy Beskidu tak byli zdezorientowani, że Mateuszowi Frycowi pozostało dostawić nogę. Nareszcie!
Po przerwie musiał wykazać się Borgi. I to jak się wykazać. Klasa chłopaku. Zapierdalaj na treningach jeszcze mocniej i myśl o piłce jeszcze więcej. Na pewno kiedyś przytrafi się błąd, jakiś słabszy mecz, ale przyszłość należy do ciebie.
Drugą bramkę strzelił Radek Mikołajek. Jakby kadr z jego uderzenia wkleić w mecz dowolnej ligi europejskiej – nikt by się nie kapnął. Mocny wolej tuż przy słupku. Nikt by tego nie wybronił. Albo prawie nikt.
Mateusz Dzióbek zasługuje na kilka osobnych słów. Trzymanie go na ławce przy niezłej technice i super szybkości to dla poczynań zespołu samobójstwo. W sumie powinien być jednym z tych, od których skład się zaczyna. Tyle że szybki to musi być Usain Bolt, napastnik musi być dodatkowo skuteczny. Mógł strzelić pięć, powinien trzy, a wpadła jedna. Skuteczność do poprawki, ale to był naprawdę dobry mecz w jego wykonaniu.
Miło się oglądało ten mecz. Tak się w tej lidze wygrywa. Nie poprzez schowanie się za podwójną gardą i czekanie aż Mały przymierzy z wolnego, tylko atak, atak i jeszcze raz atak. Stawianie na grę obronną może co najwyżej skutkować meczem na zero z tyłu. Jak napastnicy nie strzelą, to skończy się tak jak w Myślenicach. A my musimy walczyć i biegać do przodu. Bo my wczoraj Beskid po prostu zabiegaliśmy. Miło było patrzeć jak raz za razem odjeżdżaliśmy im na kilka metrów, jak sunął atak za atakiem. Limanovia jest daleko, ale dopóki będą szansę Granat musi walczyć. Dla siebie samych i garstki tych najwierniejszych.

A co na koniec? Ano Tomasz Moskała. Miał być ligowiec, a kasował go każdy z naszych zawodników, który akurat był w pobliżu. Może kilka razy było widać, że umie się zastawić, trochę widzi na tym boisku, ale partnerów do gry to on w tym Beskidzie nie ma. Jak na razie to zapamiętany zostanie z żenującej symulki w meczu z Hutnikiem. Szkoda słów.
Ktoś może pomyśleć, że czepiam się trenera tym ciągłym mówieniem o ustawieniu. Na pewno się czepiam, ale chyba widać, że zmiana ustawienia pomogła. Pewnie nie zawsze pomoże, nie zawsze wygramy, ale przynajmniej jest ciekawiej. Dlaczego nie diament? Dlatego, że trzeba mieć wykonawców. Pod diament to trener musi mieć możliwość dobrania sobie zawodników. Czyli np.: Ten jest szybki i ma lewą nogę – 15 tysi – bierzemy. Ten jest wolniejszy, ale mocny na nogach, umie się zastawić – 11 tysi - bierzemy. Ten grał w wyższej lidze, w klubie, który grał 1-4-5-1 więc się nada – 14 tysi – bierzemy. A u nas? U nas jest tak, że trzeba czekać na to aż zjawi się zawodnik z kartą na ręku, albo Korona zlituje się i nam kogoś wartościowego wypożyczy. I nie jest to żaden zarzut, bo trzeba obracać się w określonym budżecie, co jak na razie całkiem dobrze nam wychodzi. Ale jak się weźmie kogoś kto akurat ma trochę pojęcia i jest do wzięcia za darmo, to wcale niekoniecznie musi on do takiego ustawienia, jak trener chce, pasować. I albo się męczy na boisku jak Mateusz Fryc, albo szybko siada na ławkę, jak jesienią Dawid Sala czy Michał Bała. Całe szczęście to co widzę ja, co widzą trybuny, zauważył i trener. I bardzo dobrze. Bo nie ma się co obrażać, że Gruszka miał własne zdanie w tej czy tamtej sprawie. Miał, bo mógł mieć i tyle. A wózek o nazwie Granat ciągniemy wszyscy w, mam nadzieję, tym samym kierunku.
A po meczu szybko uciekłem spod budynku klubowego. Nie dlatego, że mnie ktoś wygonił, tylko dlatego, że nie chciałem śmiać się w obecności co by nie było ludzi, którzy raz, że są starsi, a dwa, że mocno z Granatem związani.
Podchodzi delegat związkowy do naszego działacza i wywiązuje się ciekawa rozmowa. Urywek był mniej więcej taki:
  • Ci kibice Beskidu jeżdżą za swoją drużyną, a dzisiaj nie przyjechali. Zawsze by jakieś dodatkowe pieniądze z biletów były.
  • Panie, a dobrze, że nie przyjechali. Jak byli ostatnio, to jakie chamstwo było. Spikera obrażali i śpiewali faszystowskie piosenki.
  • Śpiewali faszystowskie piosenki? Niemożliwe, nic o tym nie słyszałem, nikt tego nie opisał.
  • No mówię panu. Śpiewali faszystowskie piosenki. To nie są kibice, to faszyści są. My tu takich nie potrzebujemy.

Tak sobie stałem czekając na brata i słuchałem.
I przypomniało mi się pewne wydarzenie i tytuł z gazety skarżyskiej sprzed kilkunastu lat. Wtedy jedną z głównych ról odegrał mój brat ze swoim dobrym kolegą. Był mecz z Błękitnymi, grał tam jakiś murzynek, a na meczu była obecna jakaś niemiecka młodzież, która upodobała sobie tego murzynka i co był przy piłce, to klaskała. Mecz przegrywaliśmy, jakoś tak nerwowo było, ktoś coś zaśpiewał o Hitlerze, no i w/w dwie osoby poszły w końcu pouczyć niemiaszków, że nie są tu mile widziani. Tak się z nimi umieli dogadać, że naraz zrobił się krzyk, zamieszanie, nikt nikogo nawet nie dotknął, jakaś straż miejska przyjechała, chcieli kogoś spisać, ludzie z młyna ich wyśmiali i tyle było wszystkiego. Niby nic szczególnego, a w poniedziałkowej gazecie tytuł grzmiał: Naziści na Rejowie. Większość tych nazistów chodzi do dziś na Granat, i gdyby nie oni, to wielu inicjatyw kibicowskich by nie było. Jak łatwo ocenić człowieka nie znając go na co dzień.
Dlatego sobie wczoraj szybko poszedłem, bo nie mogłem już dłużej ze śmiechu wytrzymać. Ale mogłem przynajmniej się przekonać jak głęboko zakorzeniony jest tefałenowski wizerunek kibola jeżdżącego za własną drużyną. Bo ktoś się bawi, bo ktoś coś zaśpiewa, bo ktoś jeszcze jakąś racę odpali. A zresztą... przecież ja to dobrze znam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz