czwartek, 16 maja 2013

Odrobiona pańszczyzna


Na kilka godzin przed meczem z Juventą wrzuciłem szybka sondę z pytaniem o wynik. Na 27 osób, które odpowiedziały, ponad 20 przewidywało, że Granat wygra 3:0 lub więcej. Przewidywania większości się nie sprawdziły, ale i mało kto mógł przypuszczać, że zwycięstwo przyjdzie nam tak ciężko.

Dzisiaj nikt już pewnie nie rozpamiętuje przebiegu spotkania, w tabeli dopisaliśmy sobie 3 punkty i w sumie na tym polegają rozgrywki ligowe. Nie wrażenia artystyczne, a punkty w tabeli.
Są takie mecze, że jesteś murowanym faworytem, wygrywasz 5:0 i wszyscy są zadowoleni. Są też takie, że nie wychodzi nic i z minuty na minutę rosną nie emocje, a tylko złość i nerwy na trybunach. Ale źle to wygląda, jak 22 chłopów wychodzi na boisko, żeby rozegrać mecz, a w piłkę tak naprawdę przyszło grać dwóch: Machy i Mały. Jedynie dwie osoby mogą po wczorajszym meczu powiedzieć, że zrobiły to, co do nich należało. Inni sobie pobiegali i jakoś ta środa zleciała. No może jeszcze Marcin Taler może powiedzieć, że rozruszał towarzystwo z przodu, ale to dopiero po swoim wejściu w drugiej połowie.
Na poziom meczu pewnie wpływ miała pogoda, która wybitnie nie zachęcała do gry w piłkę. Jakieś ciepło się zrobiło, jakieś słońce wyszło, godzina jakaś nie ta, nie wiem, trzeba jakoś ten mecz wytłumaczyć.
Juventa słabiutka. Słabiuteńka. Ledwie kilka razy weszli w nasze pole karne, z czego jeden raz zawodnik gości postanowił już skorzystać z tego, że się tam znalazł i sobie poleżeć. I jak to w życiu bywa, oszustowi się udało. Przewrócił się i sędzia postanowił wybić się na pierwszy plan, gwiżdżąc karnego. Machy wyczuwa intencje Anduły wyśmienicie i pewnie broni. Szacun tym większy, ze do tego momentu praktycznie nie miał nic do roboty.
Sędzia jakby się zorientował, że ten karny był z kapelusza więc chwilę później dał takiego karnego i nam. Gdzieś tam bramkarz Juventy wybijał piłkę, wpadł w Mateusza Dziubka, który się przewrócił... i gwizdek. Karny.
Do piłki podszedł Mały i pewnym strzałem przy, a chyba nawet po słupku nie dał szans bramkarzowi gości.
Kilka minut później znów karny, ale tym razem już słuszny. Tali wszedł w pole karne jak burza i zawodnikowi Juventy jedyne co przyszło na myśl, to zatrzymać go za koszulkę. I znowu Mały wziął na siebie ciężar odpowiedzialności. Nie pierwszy raz zresztą, byłem świadkiem, jak w Tarnowie walnął Unii dwie bramy z karnych w taki sposób, jakby nerwy zostawił w domu. Tutaj było to samo, rach ciach, 2:0. Dobranoc. I to wszystko w butach bez sznurówek, aż strach pomyśleć co będzie w Bochni, bo pan Zenek obiecał, że na sobotę jakieś sznurówki muszą się w magazynku znaleźć.
Antybohaterem tego wszystkiego był nasz stary znajomy – Grzegorz Tobiszewski. Myślałem, że wyciągnął z pewnych sytuacji wnioski, że po prostu jest mądrzejszy. Jak mu wychodzi spinanie się na byłe kluby, pokazał kiedyś w Starachowicach. Tak, że zajebał bramkę w 94. minucie i zremisowaliśmy. Wczoraj tak się spiął na Granat, że zapomniał o kontuzji i... zszedł z boiska po czterech minutach. I to zszedł z taką miną, że kurwa klękajcie narody: jakbym zagrał jeszcze z dziesięć minut to bym pierdolnął osiem bramek i miał szesnaście poprzeczek. Na połowie boiska ściągnął koszulkę i tak człapał w kierunku linii, nie wiem, spodziewał się, że mu szpaler zrobimy jak Fergusonowi czy co? Żeby jeszcze zaprezentował kaloryfer jak Balotelli, ale zobaczyliśmy tylko podkoszulkę, która żółta była z sześć sezonów temu. 

A później snuł się gdzieś w okolicach ławki rezerwowych i głupawo uśmiechał się w stronę trybun. Gówniarskie zachowanie, zwłaszcza, że ludzie na trybunach przy zejściu pożegnali go brawami, na które nie raczył zareagować. Jego problem.
Dzisiaj krótko, bo pojutrze kolejny mecz. W Bochni na pewno łatwo nie będzie, ale tylko podtrzymanie serii zwycięstw może dać nam jakiekolwiek szanse na włączenie się do walki o awans. No to walczymy.

A na koniec anegdotka i ciekawostka.
Wczoraj nie zagrał Damian Chrzanowski. I tak jak szedł pod domek klubowy, to przypomniała mi się moja rozmowa z jednym człowiekiem blisko związanym z klubem. Otóż rozmawiamy na temat dobrej gry Damiana, a on mi mówi:
 - A ja to Damiana szanuję za coś innego.
 - Za co?
 - Za to, że koroniarskiego Zenka na dużo sprzętu wyhujał.

Fakt jest faktem, że sprzętu z czasów gry w Koronie ma Damian sporo. Ale z naszym panem Zenkiem już by tak łatwo nie poszło :-)
To była anegdotka, a ciekawostka, to wiosenne wyniki Olimpu Serbinów trenowanego przez naszego starego znajomego – Seweryna Dejworka. Pamiętamy jak odchodził jesienią z drużyny rezerw, bo piłkarze go nie lubili, bo krzyczał, bo niedobry był. Trzeba było aż listy pisać do zarządu. I co? Okazuje się, że połowy tych pisarzy już w klubie nie ma, a Seweryn radzi sobie gdzie indziej nie najgorzej. W pięciu meczach zdobył piętnaście punktów, po drodze wygrał na wyjeździe z liderem 5:2, a tabela wiosenna w jego grupie wygląda tak:

I jak teraz wyglądamy? Pozbywamy się z klubu człowieka, który jako ostatni osiągnął z Granatem niespodziewany sukces. Kto był w Alwerni ten pamięta wesoły autobus, pamięta zabawę pod domem kultury po powrocie. To było przeżycie, którego kibic nie zapomni nigdy. Pozbywamy się z klubu dobrego fachowca, który broni się wynikami, ale kurwa krzyczy, i dajemy mu pracować gdzie indziej. No bo przecież fachowców w tym klubie jest od groma.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz