środa, 10 lipca 2013

Dwadzieścia lat minęło...

W tym roku minęło 20 lat jak pojechałem na swój pierwszy wyjazd za Granatem i tak się zacząłem zastanawiać, co ja z tamtego wypadu pamiętam. Trochę szczegółów już zatarł czas, trochę udało mi się przypomnieć przy pomocy kilku kumpli z tamtego czasu i jakoś to sobie w głowie powolutku skleciłem. A jak to było?

To była na pewno środa i coś koło środka czerwca 1993 roku. W szkole były już luzy, a Granat rozgrywał w Jędrzejowie finał PP na szczeblu okręgu ze Starem Starachowice. Myśl, żeby tam jechać dojrzewała już u mnie od kilku dni. Po kilku nudnych lekcjach w tym dniu, stwierdziłem, że nie da rady, jechać trzeba. Wymknąłem się ze szkoły i autobusem nr 15 pojechałem na dworzec PKP. Tam już kręciło się sporo kibiców, niektórzy w tradycyjnych wtedy pasiakach robionych na drutach najczęściej przez babcie, a niektórzy z małymi flagami na plecach, co również wtedy było na czasie. Młynem rządzili wtedy ludzie, o których już pewnie większość z czytających nie pamięta, albo w ogóle ich nie zna. Na pewno prym wodził Kała, który to wszystko ogarniał i jakoś zawsze najbardziej rzucał się w oczy, zwłaszcza komendzie. Silna ekipa jeździła wtedy ze Skałki, czyli dzielnicy, gdzie i ja wtedy mieszkałem, a najbardziej znani byli bodajże Sumo i Lolek. No i właśnie chodząc w okolicach dworca natknąłem się na Lolka i Piecyka, którzy mocno już wstawieni szukali chyba okazji na kolejną wypitkę. Lolek zaczął tradycyjnie:
Grucha, masz jakieś pieniądze?
Nie – skłamałem, bo miałem 50 zł, to stare, zielone, jeszcze ze Świerczewskim.
To po huj przyszedłeś, zresztą i tak nie myśl, że gdzieś pojedziesz. Sam dopilnuję, żebyś nie wsiadł do pociągu.
Rad, nierad nie sprawdzałem czy mówił prawdę tylko znowu piętnastką pojechałem w kierunku Skałki, a wysiadłem na Zachodnim i skierowałem się w kierunku tamtejszego dworca.
Wiele słyszałem o jeździe na kanara, o urokach wyjazdów pociągowych, no ale przecież, żeby ukrywać się przed Lolkiem musiałem siąść gdzieś w innej części pociągu. Z niepokojem podszedłem do kasy i poprosiłem ulgowy do Jędrzejowa.
Pięćdziesiąt złotych się należy – usłyszałem z okienka.
Odetchnąłem, bo tyle akurat miałem, a z powrotem jakoś to będzie.
Nadjechał pociąg, wpakowałem się w drugi skład, ale na sam przód, a z tyłu dochodziło chóralne:
Puchar dla Granatu!!!
Tak się złożyło, że przód był zajęty i zacząłem się przemieszczać trochę w tył. Napatoczyłem się na Sumo, który akurat przemieszczał się w odwrotnym kierunku.
Gdzie jedziesz – spytał?
No jak gdzie, do Jędrzejowa na mecz.
Spoko, dawaj tutaj siądziemy.
Tyle co siedliśmy, jak na złość napatoczył się znowu Lolek z Piecykiem, spojrzał na mnie i zawyrokował:
Ty Grucha to wypierdalasz już na Stokowcu. (pierwszy pociągowy przystanek za Skarżyskiem Zachodnim, oficjalna nazwa to bodajże Suchedniów Północny)
No to się najechałem, pomyślałem sobie, ale całe szczęście z pomocą przyszedł mi Sumo.
Weź ty się Lolek od niego odpierdol, jak chce jechać za Granatem to jedzie i już.
Lolek spojrzał to na mnie, to na Sumo, wyciągnął w moim kierunku palucha, i pamiętam jak dziś, powiedział:
No, tylko, ma być spokój.
I poszli z Piecykiem szukać pewnie jakiejś innej ofiary. Do dzisiaj nie wiem, o jaki spokój mu chodziło, powiedział to, jakbym miał zamiar jakieś zadymy kręcić co najmniej.
Teraz już z Sumo, oficjalnie poszedłem do przedziału, gdzie byli wszyscy kibice. Trochę mnie zaczęli straszyć, że w Kielcach psy dadzą mi popalić, ale ogólnie był spokój. W pewnym momencie zrobiło się jakieś zamieszanie, bo ktoś wylukał kilku podejrzanych typów. Jako, że było już blisko Kielc, to nawet padły podejrzenia, że to koroniaki, co hamulec chcieli zaciągnąć. Okazało się jednak, że to chłopaki ze Starachowic, ktoś tam od nich jeździł na Widzew, zaczęły się rozmowy i usiedli w końcu z nami. To były właśnie początki tych kontaktów, później zgody, której w tym roku obchodziliśmy 20. rocznicę.
W Kielcach na peronie mnóstwo psów z tarczami i pałami, a przy dworcu jak zapamiętałem kilka milicyjnych starów, tzw. stonek. Przygotowali się. Otworzyły się drzwi pociągu i zobaczyliśmy kordon mundurowych. Nikomu nie chciało się wysiadać, jeden oglądał się na drugiego.
Byłem akurat blisko drzwi i zobaczyłem jak jeden wąsacz zamachnął się pałą w kierunku otwartych drzwi i krzyknął w kierunku najbliższego chłopaka:
Co nie wysiadasz, pomóc ci, skurwysynu?
I uderzył go pałą gdzieś w nogę. No i rzeczywiście, jakoś z wysiadaniem poszło już szybko. Milicja nie szczędziła uderzeń, w sumie huj wie za co, bo był spokój. Mi się akurat upiekło, no, ale z tłumu raczej się nie wyróżniałem.
Pamiętam jeszcze, że Kała próbował interweniować, żeby nie bili, bo nie ma przecież za co, ale jeden wąs też go zdzielił z krzykiem:
Jak chcesz to dzisiaj w domu nie będziesz nocował, pierwszy na dołek pojedziesz.
Szybka przesiadka i jedziemy we właściwym kierunku. Akurat milicja z nami nie wsiadła, znowu jechaliśmy sami. Na mniej więcej 2 km przed Jędrzejowem pociąg stanął w szczerym polu i tak sobie stał. Starsi się w końcu zniecierpliwili, ktoś tam dopytał jakiegoś miejscowego z pociągu i okazało się, że akurat wcale z tego miejsca nie jest daleko na stadion. Szybka decyzja, otwarcie drzwi i już idziemy polem na mecz. Później okazało się, że wąsy czekały na nas na dworcu i byli nieźle zdezorientowani, jak nikt nie wysiadł. A my doszliśmy na miejsce bez żadnych problemów i prowokacji. Jakieś miejscowe chłopaczki nas nawet podprowadziły, oczywiście o jakichś kibicach Naprzodu w ogóle nie było mowy. Nie było chyba takowych. Pod stadionem zaczęły się cyrki z biletami. Najpierw wchodziło się we dwóch na jeden bilet, później we trzech, aż w końcu brakło kasy i gdzieś ze stu pięćdziesięciu osób pod bramą zostało ze trzydzieści, w tym ja. Koniec końcem stanęło na tym, że jak kupimy jeszcze pięć biletów to wszyscy wejdziemy. Z tą propozycją zostałem wysłany ja, jako najmłodszy. Wszedłem, przekazałem wiadomość Sumo i oczywiście już pod bramę nie wróciłem. W końcu wszyscy weszliśmy i mogliśmy pojechać z dopingiem. Samego wyniku nie pamiętam, wiem tyle, że Granat wygrał wysoko, a my jeszcze długo po meczu skandowaliśmy:
Puchar dla Granatu!
Później poszliśmy pod budynek klubowy, gdzie starsi dogadali się z piłkarzami, żeby zabrali ze sobą kilkunastu najmłodszych, ze względu na to, że w Kielcach ma być poważny dym z Koroną. Wśród tych wytypowanych do jazdy autokarem znalazłem się i ja, wtedy niepocieszony. Dopiero na drugi dzień, gdy okazało się, że główna grupa wróciła ok. północy, to stwierdziłem, że mi się udało, bo nie wiem jakbym wytłumaczył rodzicom, że do północy byłem u kolegi, co było oficjalną wersją mojej nieobecności w domu po szkole. Okazało się też, że w Kielcach żadnego dymu nie było z Koroną tylko z psami i kilka osób zostało powiniętych.
Tak zakończył się mój pierwszy wyjazd za Granatem, i tak trwa to do dziś. Dawno przestałem liczyć ile tych wyjazdów było, przez te dwadzieścia lat na pewno uzbierało się ponad sto, bo przecież pięć wyjazdów w sezonie to było absolutne minimum, a bywało sporo więcej. A już niedługo zbliżają się kolejne...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz