niedziela, 6 kwietnia 2014

W górach Granat górą...


Są takie drużyny, z którymi na wyjazdach Granat mógłby grać co tydzień. Poroniec, Poprad, kiedyś Lubań czyli daleko i w góry. No dobra, może niekoniecznie tylko ze względów piłkarskich, ale jeśli do pięknych widoków dochodzi dobra gra i zwycięstwo, to czegoż chcieć więcej? Może właśnie dlatego nasza czwórka, która wybrała się w drogę do dalekiej Muszyny mocno jest za tym, żeby w trybie natychmiastowym relegować z naszej ligi takie zespoły jak Wierna, Nida i Przebój, a dołączyć z powrotem Lubań, a także KS Zakopane i Watrę z Białki Tatrzańskiej. Działo by się, nie?


Wyjazd jak wyjazd, no może denerwujące były te objazdy, dzięki którym podróż wydłużyła się gdzieś o godzinę, no i te serpentyny przed samą Krynicą. Nieprzyzwyczajony człowiek do takich dróg widocznie.

Około południa meldujemy się w Krynicy, gdzie chcemy wjechać na Jaworzynę, ale kolejka była nieczynna, bo przechodziła przegląd techniczny. Na wejście nie było czasu, a szkoda.


No to jedziemy już do samej Muszyny. Zostawiamy samochód na terenie stadionu, za chwilę podbija do nas dwóch porządkowych i wyglądają na nieźle zdziwionych wizytą kibiców ze Skarżyska. Zdobywamy namiary na jakieś jadełko i ruszamy w miasto. Może miasto to trochę za dużo powiedziane, ale było bardzo kameralnie i miło. Trafiamy do bardzo fajnej knajpki z naprawdę dobrym, ale też tanim jedzeniem. Ale to akurat była sprawa drugorzędna, bo najprzedniejsza była obsługa. Jak to powiedział jeden uczestnik wyprawy, który tylko wodził wzrokiem: „popatrzeć zawsze można, bo cóż mi pozostało... :-)”

Zbliża się godzina meczu więc z powrotem udajemy się na obiekt. Tak naprawdę, to nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, może tylko murawa jest duża i równa, a tak, to tylko budynek i kilka rzędów krzesełek. No i trybuna dla vipów.

  

Podbija do nas pan z biletami, ale ja się podałem za blogspota, ktoś tam za info, inny za orga i wyszło, że sami dziennikarze przyjechali więc wejście wyszło za free. Fakt faktem, że facet nie nalegał zbytnio i w ogóle był bardzo przyjaźnie nastawiony.

Miejsca, które zajęliśmy nie były zbyt szczególne, bo okazało się, że zasiedliśmy w pobliżu kilku podpitych starszych panów, którzy byli swoistą lożą szyderców. Jeszcze jako tako się zachowywali gdy był remis, potem strasznie jechali swoich piłkarzy.
Trza było iść do końca dziadu” czy „biegnij kutasie” to takie z tych lżejszych inwektyw, z których zaśmiewaliśmy się do łez. Naszych zawodników jakoś nie czepiali, poza tym, że po każdym faulu domagali się kartki.

Apropo sędziowania, to chyba po raz pierwszy Granatowi sędziowali sędziowie z zagranicy, bo cała trójka okazała się Słowakami. Strasznie słabi byli, w ogóle mieli chyba gdzieś po 50 lat, a wyglądali jakby byli po sześciu piwach. Ale wygraliśmy więc nie ma co roztrząsać tematu.

Sam mecz był typowym meczem walki, takim z cyklu, kto strzeli pierwszy ten wygra. Poprad miał tak naprawdę jedną sytuację na początku, ale Bartek Gębura w ostatniej chwili zblokował piłkę wślizgiem i wyszła na róg. Poza tym cały czas kontrolowaliśmy sytuację, a w 70. minucie przyniosło to efekt bramkowy. Mateusz Fryc dopełnił w sumie formalności, bo dobił do pustaka po strzale Małego i wypluciu piłki przez bramkarza.

Nie chce mi się oceniać zawodników, bo każdy naharował się na boisku bardzo, a poza tym odczarowaliśmy Muszynę więc nie ma się co czepiać.

Ciekawy system punktacji po meczu zaprezentowało echo. W sumie tak to jest gdy pisze się o czymś czego się nie widziało tylko gdzieś się coś usłyszy, ktoś coś opowie, a ktoś inny podpowie. Nie słyszałem nigdy, żeby np. korespondentem wojennym był ktoś, kto na tej wojnie nie był, ale widocznie można być korespondentem meczów Granatu, w ogóle na meczu nie będąc. Tak czy inaczej, ktoś kto identyczną notę daje Fryckowi, Małemu, Łacie i... Smolarczykowi jest niezłym fantastą. No, ale widocznie sport takich też potrzebuje.

Nie chcę źle pisać o Smolarczyku, bo walczył na ile potrafił i swoje gdzieś tam próbował robić. Ale grał tak, że w końcu Irek wysunął go na szpicę, żeby przestał robić krzywdę drużynie, zwłaszcza w grze obronnej. No i w przodzie ładnie szarpał i przeszkadzał.

Aha, i jak pisałem tydzień temu, że mogę się mylić, tak dzisiaj piszę, że się myliłem w sprawie Wojtka Jagodzińskiego. Z bliska typowa piłkarska sylwetka, żaden pączek. No i super ułożona lewa noga. Żeby tak strzelił w meczu jak w czasie przerwy to...

Po meczu przybiliśmy piątki z drużyną, jeszcze tylko kilka rozmów i... niestety, trzeba było wracać.

Wywiad z trenerem tutaj, a z Mateuszem tutaj.

W drodze powrotnej pozwoliliśmy sobie zajechać pod stadion Sandecji, która grała z ROW Rybnik, ale była już końcówka meczu więc nie było sensu się wbijać.

Co jeszcze się działo podczas powrotu, to pominę milczeniem, bo różne głupoty nas się imały. W domach jesteśmy koło północy.

A, i jeszcze jedna podpowiedź dla kierownika drużyny. Bo ma taki przesąd, że jak Granat wygra w jakimś komplecie koszulek, to w następnym meczu gra w tych samych. Sprawdziło się. A ja ci, Darek podpowiadam, patrz kogo zabierasz do autokaru. Kto był w Działoszycach, a kogo nie było w Muszynie? I gdzie przegraliśmy, a gdzie wygraliśmy. Darek, jeśli zależy ci na zwycięstwach wyjazdowych, to nie wpuszczaj tego człowieka do autokaru. Zegarek mu przestaw, komórkę podpierdol, powiedz, że kolejka odwołana, ale nie daj mu szans przyjść na zbiórkę. I będzie dobrze :-)

Teraz przed nami jazda na najwyższych obrotach. Dwa razy KSZO, Łysica i Soła. Jak wygramy wszystko, to powoli szykujemy kasę na wyjazd do Ełku, ewentualnie Działdowa czy Ostródy. Ale tam kurwa nie ma gór...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz