piątek, 20 czerwca 2014

This is wyjazd, this is Granat...

Specjalnie nie pisałem nic po pierwszym meczu barażowym, bo jak wiadomo, system pucharowy ma to do siebie, że trzeba wygrać dwumecz. Po spotkaniu na Rejowie wydawało się, że sprawa jest jasna i w świetnych humorach wyruszaliśmy w środę do Ostródy. Wracaliśmy jeszcze w lepszych, bo huj z wynikami, wyjazd był przedni i oby jak najwięcej tak dalekich.

Piłkarsko przed meczem wyglądało to mocno przeciętnie. Mało która drużyna potrafi funkcjonować gdy wypada najpierw dwóch podstawowych zawodników, a po pierwszym meczu dołącza do nich pierwszy i tak naprawdę jedyny ograny bramkarz. Ale po to zostały stworzone warunki do przygotowania się do tego meczu, żeby każdy kto wyszedł na boisko, dał z siebie absolutnie wszystko. 

Sama droga na mecz to jedna wielka zabawa. Wiele się czyta o różnych zachowaniach policji na takich wojażach, ale tutaj było wszystko wzorowo. Co jakiś czas się zmieniali, ale zawsze wszystko odbywało się z pełną kulturą i nawet chęcią pomocy. Gdy okazało się, że w Warszawie są duże korki, które mogły by opóźnić nasz przyjazd, zostaliśmy poprowadzeni objazdami, na mecz dotarliśmy bez zakłóceń, wszyscy weszli na sektor. Oczywiście nie jest to żaden wyczyn policjantów, bo tak powinno być zawsze, ale wiemy też, że różnie z tym bywa, także jeśli chodzi przynajmniej o tę kwestię, to można być zadowolonym. 

Sam stadion, jak to stadion. Jeśli jesteś zespołem trzecioligowym, to oczywiście robi wrażenie. Ale jeśli już regularnie jeździsz po Polsce na mecze, to okazuje się, że w Ostródzie jest fajnie, ale równocześnie przeciętnie. Takie obiekty, to w XXI wieku powinna być norma, a jeśli gdzieś takiego obiektu nie ma, to znaczy, że w miejscach tych rządzą albo nieudacznicy albo złodzieje i krętacze. 

Przed meczem zostałem zaproszony przez miejscową telewizję do komentowania meczu w internecie. Prawdę mówiąc, to myślałem, że mają swojego komentatora, a ja mam tam być, że tak powiem, z ramienia Granatu. Okazało się, że będę jedynym komentatorem, a do tego i tak nikt mnie nie słuchał, bo głos szedł 10 sekund wcześniej niż obraz, a robiący relację nie mogli sobie z tym poradzić, więc kto oglądał, to wolał bez głosu. Fajna przygoda, profesjonalne studio, ale nie do końca profesjonalni ludzie. I dlatego jestem na siebie wkurwiony, że dałem się w to wkręcić, bo drużyna potrzebowała każdego głosu do dopingu, a ja napierdalałem bezproduktywnie w jakiś mikrofon. Nigdy więcej. Wyjazd jest kurwa wyjazd, a nie jakieś szopki.

Sam mecz to jakieś nieporozumienie. Nie można zagrać w odstępie kilku dni tak różnych dwóch spotkań. Przed meczem dało się słyszeć, że to jest ten Granat, że tworzy się historia, a było tak, jak w połowie lat 90-tych, gdy walczyliśmy o II ligę, a to z Radomiakiem, a to z Lublinianką czy Łęczną. Zawsze było do pewnego momentu dobrze, a na koniec było dokładnie tak, jak przedwczoraj. Czyli nic nowego. Tyle, że dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Chłopaki wygrali ligę, jeszcze kilkanaście dni temu bawiliśmy się na murawie, więc niby czemu miałbym teraz wybrzydzać. Dużo było w mijającym sezonie chwil radości, był blamaż w Działoszycach, były piękne mecze na Rejowie z Sołą i Łysicą, świetny mecz w Kielcach, fajne wyjazdy, jak chociażby ten do Zakopanego, czy w konsekwencji wygrania ligi, do Ostródy. 

A przegrany baraż? No cóż. Ktoś musiał awansować, a ktoś odpaść. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach, bo jakbyśmy przegrali to zdecydowanie, to uznałbym, że po prostu byliśmy słabsi. A, że słabsi nie byliśmy, to udowodnił to pierwszy mecz. Więc do dzisiaj nie rozumiem, jak można było wyjść na boisko i tak naprawdę, nawet nie pisnąć. Jakbyśmy przegrali 8:0 w tej Ostródzie, to też byśmy musieli to przyjąć, bo tak naprawdę przez 120 minut sunął tylko atak za atakiem gospodarzy, a my przeważnie rozpaczliwie się broniliśmy. Nie wiem co zawiodło, czy przygotowanie mentalne czy też może wszyscy uznali, że są lepsi w tym dwumeczu i wystarczy grać na 0:0 czy też nawet na nikłą porażkę 0:1. A wystarczyło by wyjść bardziej ofensywnie, strzelić gola i wtedy gospodarze by nawet nie pierdnęli. Ale osamotniony Mateusz Fryc, to nie wiem czy oddał jakiś strzał na bramkę, więc ciężko mówić o strzelaniu goli. Tomek Borgensztajn miał więcej szczęścia niż umiejętności, zagrał mocno poprawnie, ale chwyt piłki to musi trenować, nawet nie 24, a 48 godzin na dobę. Bo piąstkowanie to też element gry bramkarskiej, no ale chyba nie jedyny, zgadza się? 

Uznanie dla Miana, bo od 30. minuty grał z ciężką kontuzją palca. Widziałem już po meczu, jeden palec, a wyglądał jak pół stopy. Ale chłopak wiedział, że sytuacja drużyny i tak jest ciężka więc zacisnął zęby i zapierdalał. Szacun. 

Do Berniego za czerwoną kartkę nie można mieć żadnych pretensji. Dwa razy nie odstawił nogi i w konsekwencji wyleciał z boiska. Nie zmienia to jego ogólnej oceny z całej rundy. 

Karne to oczywiście loteria, choć z drugiej strony, też jeden z elementów gry w piłkę. Borgi zrobił swoje, jednego obronił, tyle, że Bartek Gębura i Damian Chrzanowski, nie strzelili. Lepsi od nich nie strzelali. 

Jak już przy karnych jesteśmy, to przejdźmy do Marka Basąga. Jak przyznał po meczu, podszedł, zamknął oczy i pierdolnął przed siebie. Mocno, pod poprzeczkę, po prostu wzór. Jednocześnie dowiedziałem się, że jutrzejszy mecz z Łysicą będzie dla Marka pożegnalnym z Granatem. W lipcu Marek pakuje walizki i wyjeżdża do Kanady. Spędził w Granacie 5 sezonów, zawsze był ostoją defensywy. Nie zawsze łapał się do pierwszej jedenastki, ale zawsze okazywało się w trakcie sezonu, że Marek jest tej drużynie po prostu potrzebny. Nie tylko dobrze bronił, strzelił też wiele ważnych bramek. Występował też jako kapitan drużyny, choćby ostatnio w Ostródzie. Pewnie jutro też wybiegnie jako kapitan. Z pewnością dziennikarze nie należeli do przedstawicieli tych zawodów, które Marek preferował. W ciągu tych pięciu lat nie zdarzyło się, żeby udzielił jakiegoś wywiadu. On po prostu wszystko co miał do zaoferowania, zostawiał na boisku. 

Nie wiem, nie ma chyba w Granacie zwyczaju oficjalnego żegnania się z piłkarzami. Ale jeśli w ostatnich latach ktoś na taki przywilej zasłużył, to Marek z pewnością. Na pewno zostanie miło pożegnany przez kibiców. A kto wie, może, bez względu na wynik, drużyna utworzy mu szpaler i brawami, przy całym stadionie pożegna kolegę z boiska? Pewnie było by miło. 

Oczywiście wyjazd nie byłby wyjazdem, gdyby nie pozostało z niego kilka anegdotek. 

Po meczu poszliśmy z kolegami, dziennikarzami na konferencję prasową. Wchodzimy na górę budynku, jest sala konferencyjna, wchodzimy, a właściwie, to zdążył wejść tylko Piotrek Stańczak. Naraz wypada zza rogu jakiś dziadeczek, chyba gospodarz obiektu i krzyczy: 
Gdzie? Na konferencję? Nie tu, nie tu, tu wódka jest i jedzenie!!! 
Każdy popatrzył po sobie, przecież każdy z nas widział w życiu i jedzenie i wódkę. Nie zjemy ci dziadku, mamy swój prowiant. Smacznego!

Druga anegdotka też związana z dziennikarzami. Na mecz przyjechali busem z kibicami. Po meczu robili tak długo wywiady, że międzyczasie policja wyprowadziła kibiców ze stadionu, nikt nie skojarzył, że nie ma dziennikarzy i sobie odjechali. Po wywiadach poszli w kierunku, gdzie powinien stać bus, za chwilę wracają ze słowami: 
Chyba nas kurwa odjechali... 
Wrócili z piłkarzami, a kibice, że nie ma dziennikarzy, kapnęli się kilkadziesiąt kilometrów za Ostródą. Ciężkie jest życie pismaków... 

A najlepsze z wyjazdu było to, że spotkały się na nim chyba ze trzy pokolenia kibiców. Miło było spotkać tych, którzy jeździli już wtedy, gdy ja byłem dla nich gówniarzem pałętającym się w pobliżu młyna. Pozdro Misiek. Może rzeczywiście kiedyś wspólnie obejrzymy mecz West Ham – Liverpool. Ale to na Upton Park. A Suarezem to już długo się nie nacieszysz. Real ma za długie ręce i za gruby portfel. 

Działo się kurwa... :-) I tylko żal, że to już koniec. Niektórzy już przed meczem wpisywali w nawigację, gdzie to jest ta Góra nad Wisłą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz